poniedziałek, 27 grudnia 2010

Święta, Święta


Tak więc pierwsze Boże Narodzenie w Sierra Leone mam za sobą. Oczywiście Święta tutaj różniły się bardzo od tych które mamy zwyczaj obchodzić w naszych Polskich domach.
Przede wszystkim nikt tu nie obchodzi  wieczerzy Wigilijnej. Niektóre afrykańskie Siostry mają taką tradycje, że po Pasterce zasiadają do stołu. Misjonarze jednak i katolicy tutaj zaczynają świętować w dzień Bożego Narodzenia. Tak oto  w tym roku  po raz pierwszy nie przełamałam się z nikim opłatkiem.  Też zobaczyłam  jak ta nasza Polska tradycja jest zakorzeniona we mnie i jak jest ważna i piękna! Pewnie gdyby byli jacyś Polacy w okolicy zasiedlibyśmy razem do stołu i przełamali się opłatkiem, ale niestety w Makeni  jestem  tylko ja z Polski. Dzięki Bogu już za 6 tygodni to się zmieni :)
Też wszystkim dziękuję za smsy i maile w Wigilię, było to miłe i ważne dla mnie.  Też udało mi się nawiązać  połączenie via skype i porozmawiać ze Stanami i Bartoszycami, co sprawiło mi wiele radości : )
A tak w Wigilię udałam się z Siostrami na Mszę Wigilijną. Myślałam, że będą już czytania z Pasterki, jednak tak nie było. Chciałam oczywiście pójść do mojej parafii jednak Siostry zaczęły mnie przekonywać by pojechać z Nimi do Holy Spirit Parish i uległam  : )  Głównym argumentem było to żeby nie wracać po nocy samej i miały oczywiście racje.
Mszę celebrował Fr. Francis, lokalny proboszcz. Myślałam, że będzie dużo ludzi, ale tak nie było. Było zaś naprawdę głośno, dużo rytmów, i że tak się wyrażę tanecznie.  Wierni tańczyli z radości i wielbili Boże Dziecię. Msza trwała prawie trzy godziny. Oczywiście byłam jedynym „Opohto”(biały człowiek) w kościele.
W Boże Narodzenie chciałam razem z Siostrami pójść do mojej parafii i znowu nie dotarłam : ) Tzn. przyszłam i kościół był zamknięty. Msza miała się rozpocząć godzinę później. Zadzwoniłam więc do Sióstr i znowu pojechałyśmy do Holy Spirit. Myślałam, że będziemy spóźnione, ale oczywiście jak to w Afryce, nawet jeszcze nie zaczęli : ) Tym razem kościół już był pełen. I znowu było dużo radości. Radość oczywiście udzieliła się i mnie : ) Jezus prawdziwie się narodził!:)
Przed Mszą miałam też miły telefon z Polski : ) Zadzwonił do mnie świeżo upieczony Prałat Jego Świętobliwości – x Roman: ) Miło było usłyszeć wieści z Jakuba i nie tylko : )
Po Mszy zasiadłyśmy razem z Siostrami do stołu i zaczęło się świętowanie. Jedzenie oczywiście było trochę inne. Było kilka rodzajów mięsa i ryżu. Też jakieś sałatki i ciasto.
Potem trochę odpoczynku i obiad u Biskupa. Jest to coroczna tradycja. Ks.Biskup zaprasza wszystkich Księży, Siostry i inne osoby posługujące w Makeni. Wszyscy zasiedliśmy przy wieeelkim stole. Na co dzień współpracujemy wszyscy razem, widzimy się w różnych okolicznościach, czasem spieramy, a teraz mogliśmy razem usiąść, poznać się lepiej  i poświętować. Była tak ponad 30 osób. Oj,  i było naprawdę bardzo wesoło : ) Dawno się tak  nie uśmiałam : ) Każdy bowiem zaczął opowiadać różne śmieszne historie z życia wzięte. I jedzenie było nawet  zbliżone do naszego! Była nasza warzywna sałatka i nawet coś co przypominało bigos.
Natomiast w poniedziałek praktycznie w tym samym gronie spotkaliśmy się u Sióstr Notre Dame na obiedzie. Siostry te pochodzą ze Stanów, pełna nazwa Zgromadzenia to School Sisters of Notre Dame.
Przygotowały oczywiście dużo pyszności : ) Więc nawet i w Makeni w Afryce, w święta tradycyjnie zjadłam zdecydowanie za dużo :)
Z takich ciekawostek, to że wszędzie gdzie się pojawiam w gościach, zawsze ze względu na to że jestem z Polski, pojawia się temat Jana Pawła II.  Każdy dzieli się swoim doświadczeniem Jego osoby. Ja zawsze opowiadam wtedy o moim spotkaniu z Papieżem i potem o moim przeżyciu pogrzebu na placu św.Piotra. Podczas tych rozmów wzruszenia udziela się chyba wszystkim. Otrzymałam też np. zaproszenie od ojców św.Józefa by powiedzieć kilka słów o Janie Pawle II i bł.Jerzy Popiełuszko do nowicjuszy odbywających formacje w Makeni.
Kolejną ciekawostka, to że w Boże Narodzenie znajomi muzułmanie życzyli mi Wesołych Świąt! Oczywiście pytałam  się takiej osoby „jak to jest, że jesteś muzułmaninem i życzysz mi Merry Christmas?”. W odpowiedzi często słyszałam mniej więcej coś takiego „ Kate, znamy Cię i szanujemy Cię, więc szanujemy też twoje tradycje czy religię”.  Naprawdę dalej jakoś nie mogę się nadziwić, bo akurat te osoby który mi składały życzenia to silni muzułmanie. Oczywiście bardzo mnie ucieszyła ich postawa.
Tak więc Święta tutaj były dla mnie zupełnie inne, ale doświadczenia radości z narodzin Zbawiciela takie same. Oczywiście w Wigilię było trochę trudno, jednak nikt nie mówił, że na misjach będzie łatwo. 
 Inny kraj, inny klimat, inni ludzie, inna kultura, ale i tutaj Gdy się Chrystus rodzi i na świat przychodzi, ciemna noc w jasności promienistej brodzi.
Aniołowie się radują, pod niebiosy wyśpiewują:
Gloria, gloria, gloria in excelsis Deo”.

niedziela, 19 grudnia 2010

Kolęda

Sobota, 18 grudnia, 21.20, pod moim oknem :)


Zaskoczyli mnie totalnie. Po pierwsze nie wiedziałam,że tu też chodzą kolędnicy. Po drugie, przed Bożym Narodzeniem tym bardziej się nie spodziewałam, raczej jak już to po.
Jak widać na zdjęciach tutaj nikt się nie przebiera, kolędnicy to zwyczajnie parafialny chór :)

----


Tym oto akcentem, życzę Wam dobrego przeżycia świąt Bożego Narodzenia. Niech Jezus narodzi się w naszych sercach, w  naszych rodzinach i obdarzy każdego z nas wielką radością i pokojem!:)

Merry Christmas!

niedziela, 12 grudnia 2010

Spokojnie


Spokojnie. Tak można by określić okres Adwentu w Makeni. Chodzi mi oczywiście o tę całą zewnętrzną otoczkę. Po  raz pierwszy nie widzę mikołajów na ulicach, próbujących mi wcisnąć ulotkę. Nie ma też choinek, które np. w Polsce w marketach, stoją już pięknie przystrojone od razu po 2 listopada. W radiu nie lecą żadne świąteczne piosenki i nie ma świątecznych promocji. Ludzie nie są zabiegani, nie tłoczą się w sklepach by kupić gwiazdkowe prezenty. Nie ma zwyczajnie tutaj tej przedświątecznej gorączki. Czyli innymi słowy „zdrowy” Adwent!
Oczywiście w Kościołach i ludzkich sercach przygotowania trwają pełną parą. Są spowiedzi, rekolekcje, etc.
Jednak tak sobie myślę, że trochę podobnie było ponad 2000 lat temu. Nie było śniegu, mikołajów, wszystko toczyło się swoim rytmem. Tylko garstka ludzi oczekiwała i wyglądała przyjścia Zbawiciela – „prostowali ścieżki na przyjście Pana”.
Cieszę się, że tu nie ma takiego zabiegania. Początkowo trudno mi było się odnaleźć w tym dla mnie „innym” Adwencie. Sam fakt, że tu jest teraz ponad 30C w cieniu, sprawiał że ciągle wydawało mi się, że jest środek lipca. Jednak lektura Słowa Bożego zawsze nadaje człowiekowi odpowiedni kierunek !: )  I tak już ze spokojem, ale i radością wyczekuję Bożego Narodzenia :)

sobota, 27 listopada 2010

Sprawy kulturowe

To co sprawia mi wiele trudności to właśnie bariera kulturowa. Mamy inne spojrzenie na wiele spraw, inne priorytety, inne problemy. I tak zdarza się często, że dla miejscowej ludności, niektóre zachowania „ophoto” są śmieszne czy znowu mogą urazić. Oczywiście to działa w obie strony, to co Afrykańczykowi  wydaje się śmieszne mi potrafi np. sprawić przykrość.
Niektóre rzeczy przyjmuje i akceptuję, rozumiem bowiem, że to sprawa innej kultury, inne zaś są dla mnie nie do przeskoczenia i nie jestem w stanie zaakceptować i godzić się na pewne rzeczy.
Kilka przykładów:
  1. Relacje
Tutaj relacje przyjaźni są przede wszystkim między mężczyznami. Powszechną rzeczą jest, że mężczyźni trzymają się tu za rękę. Też często  można oczywiście zobaczyć kobietę z mężczyzną trzymających również się za rękę. Podstawa zasada: to nie znaczy, że są parą! Tutaj jest to jedynie oznaka przyjaźni, tego, że ktoś kogoś lubi i nic więcej.
Pierwsza trudność  dla mnie tutaj, to było właśnie wytłumaczenie, że dla mnie oznacza to zupełnie coś innego. Musiałam np. delikatnie wytłumaczyć Peterowi żeby tego nie rozbił jak gdzieś idziemy i starałam się wytłumaczyć dlaczego. Tym samym Go uraziłam! Dla niego było to coś niepojętego dlaczego, to dla mnie jest problem. Potem dochodziło do takich paradoksów, że np. nie chciał mi przekazać znaku pokoju podczas Mszy Św., bo myślał, że się obrażę jak uściśnie mi dłoń!:)
  1. Wspólnota życia i zależność
Tutaj ludzie żyją razem. Dzielą się wszystkim i co za tym idzie są zależni od siebie. W sumie można sobie zadać pytanie „ gdzie problem”? To bardzo dobrze, że troszczą się o siebie nawzajem.
Problem jest taki, że nie potrafią sobie wzajemnie powiedzieć „nie”. Wiedzą bowiem, że jak komuś odmówią , to potem ta osoba im też odmówi. Dla niech najważniejsze są relacje i żeby nie mieć z żadnym z  „braci” problemów.
 I tak tutaj każdy przyzwyczajony jest, że może sobie np. brać rzeczy bez pytania. Jeśli coś leży na wierzchu tzn. że jest to do powszechnego użytku.
I tutaj dochodzimy do bariery kulturowej, której żaden z „Opohto” nie zaakceptuje i nie przeskoczy. Ja musiałam się z tym zmierzyć w Kurii i nie było to dla mnie łatwe. Nie mogłam zostawić papieru, kopert itp. na wierzchu bo znikały w zawrotnym tempie. Każdy czegoś potrzebował,  to sobie brał bez pytania.
Też np. koledzy często prosili o coś Petera, żeby im coś przepisał czy napisał na komputerze ( np.50 stron) i  On zawsze to robił i nie widział problemu w tym, że robi to podczas godzin pracy, używając nie swojego komputera , nie swojego papieru, nie swojej drukarki itd.  
Starałam  się   wprowadzić zmianę, żeby mnie ktoś najpierw spytał czy może coś sobie zabrać czy jeśli chce skorzystać z komputera. Niestety podziało, ale na krótką chwilę. I za każdym razem spotykałam się niezrozumieniem i tym ,że w domyśle, nie potrafię się dzielić. Tutaj też chodzi o przywileje, ten kto np. pracuje w biurze czy jest kucharzem, to do czego ma dostęp, traktuje jak coś co może swobodnie sobie używać bez ograniczeń i nawet często traktuje to jak swoją własność.
Zaczęłam więc  gdy mnie ktoś poprosił np. o pomoc, jak ostatnio  o zaprojektowanie i przygotowanie dyplomów dla szkół, że zrobię to , ale u siebie, korzystając ze swojego komputera i że sami muszą sobie później wydrukować. Chciałam pokazać przez to, że mamy się dzielić tym co jest nasze, a nie tym do czego mamy dostęp. Zadziałało! Ale znowu tylko na chwilę : )))
Podobny problem miałam w miejscu gdzie mieszkam tzn. musiałam wielokrotnie tłumaczyć, że jak coś zostawiam na tarasie to nie znaczy, że można sobie zabrać : )
Jak widać dla nas pewne rzeczy są oczywiste, ale nie jest to oczywiste tutaj. Dla miejscowej ludności  jest normalne,  że jeśli ktoś ma czegoś więcej , to musi się dzielić i  że wszystko jest wspólne. Dla nas zaś własność jest nienaruszalna.
  1. Inne spojrzenie na świat
Dla nas jest to normalne, że planujemy, oszczędzamy i martwimy się o przyszłość. Tutaj każdy żyje dniem dzisiejszym. Jest to związane min. z biedą tutaj. Ludzie są szczęśliwi , że mieli co zjeść dzisiaj. To czy będą mieli co zjeść jutro, będą martwić się o to  dopiero następnego dnia. Też pewien mądry Biskup powiedział mi, że to dlatego, że tu nie ma zimy : )Nie trzeba bowiem przygotowywać się do zmian pór roku, planować np. zakup większej ilości węgla, innych ubrań etc.
Pamiętam jak na początku jak to zaobserwowałam, to zadałam sobie pytanie „Kto jest bardziej szczęśliwy? My którzy gonimy ciągle za tym co będzie, czy Ci którzy są wdzięczni za to co mają tu i teraz i nie troszczą się zbytnio jutro”?
Kolejna rzecz to różnorodność!  Tutaj im więcej różnic, kolorów tym lepiej!:) I tak przeprowadziłam się do większego pokoju, ale najpierw mi go remontowano więc miałam ekipę budowlaną na głowie. Jak byłam na miejscu , to wszystko nawet szło sprawnie. Raz tylko nie zajrzałam przez 2 godziny, to zastałam potem pracowników śpiących :) Następnego dnia musiałam popracować i jak wróciłam do domu, to zastałam  3 rodzaje płytek w pokoju!  Oczywiście była to faktycznie moja wina bo nie sprecyzowałam dokładnie czego chcę. Pokazano mi bowiem 3 rodzaje płytek, które chcę mieć a ja odpowiedziałam „ że wszystko mi jedno!” Nie spodziewałam się jednak, że użyją trzech kolorów  : ))))
Inny przykład. Biskup poprosił żeby kupić mu np. komplet szklanek , tak żeby było 10. I faktycznie kupiono mu 10 szklanek, ale każda inna!:) Osoba która je kupowała, spędziła cały dzień szukając, kupując kompletując  tak szklanki by każda była innego koloru i innego rodzaju. Chciała bowiem by Biskup był naprawdę zadowolony!:)
Albo w drugą stronę.  Ludzi tutaj np. bardzo śmieszy to jak,  „Opohto” zaczynają pobyt w Afryce od sprzątania albo jak ktoś nie spał całą noc, ze względu na zmaganie się ze wszelkimi insektami tutaj.  Mają niezły ubaw obserwując nasze poczynania: ) Niestety nie wiedzą jednak, że dla  ludzi spoza Afryki, którzy tu przyjeżdżają, to jak odbycie podróży w czasie, jakieś kilkadziesiąt lat wstecz : )
-------
Więc to co najważniejsze tutaj jak się przyjeżdża, to mieć otwarty umysł, być cierpliwym i mieć dystans. Starać się poznać i zrozumieć.  I to co mi tu pomaga, to po prostu poczucie humoru i przechodzenie nad pewnymi rzeczami do porządku dziennego. Nie robić problemu ze wszystkiego.
Gdy np. zobaczyłam 3 rodzaje płytek w pokoju to się zwyczajnie, szczerze roześmiałam!:) Pracownicy czekali w napięciu na moją reakcję. Oczywiście podziękowałam i pochwaliłam!:) Gdybyście tylko widzieli jacy byli dumni z siebie, że Kate się podoba.

„Pan jest moim Pasterzem , nie brak mi niczego”!


środa, 24 listopada 2010

Moja parafia!

W niedzielę Siostry zaproponowały mi aby wspólnie udać się na Mszę Św. Oczywiście nie widziałam problemu gdy usłyszałam, że one mają zamiar chodzić do innego kościoła niż ja uczęszczam. Moja reakcja samą mnie zaskoczyła bo odpowiedziałam , że przykro mi, ale nie!:) Wytłumaczyłam im, że pomimo iż „mój” Kościół Confortiego jest ciasny (tymczasowa kaplica, obok buduje się nowy), jest duszno i Msza trwa zazwyczaj ponad dwie godziny, to jednak to moja parafia!:) Nie wyobrażam sobie, że jeśli jestem na miejscu w Makeni, że miałbym pójść gdzie indziej : )

Proboszczem parafii jest Fr.Wiktor, Ksawerianin z Włoch. Dla mnie jest On już Afrykańczykiem. Bardzo dobrze mówi w Krio i potrafi świetnie nauczać, tak że ludzie są zaciekawieni i zrozumieją. Parafianie Go tu uwielbiają. Ciągle jest między nimi i dla nich.

Tutaj w Niedzielę jest tylko jedna Msza Święta. Powinna zaczynać się o 9.00, ale tak od 9.00 to dopiero wszyscy się schodzą. 

Na początku już w drzwiach można się natknąć na Służbę Porządkowa, która wita i pilnuje porządku. Dbają min. oto żeby każdy miał miejsce siedzące i żeby dzieci zbytnio nie rozrabiały. 

W Kościele, w ramach modlitewnego oczekiwania na wiernych, jest prowadzony różaniec.
Msza tradycyjnie rozpoczyna się procesją i towarzyszy jej pieśń. Ciekawostką jest gdy kapłan dochodzi do ołtarza, to zaczyna się nowa pieśń. Pieśni często są mi znane choćby ze spotkań Wody Życia, ale aranżacja jest zupełnie inna : ) Że tak się wyrażę „dają czadu”. Nie tylko chór, tu praktycznie wszyscy są chórem ! Zespół tylko prowadzi/ rozpoczyna. Ostatnio była np. pieśń „ Hej, Jezu”, ale z taką mocą odśpiewana i z takimi rytmami, jakich nigdy nie słyszałam.

Słowo Boże jest odczytywane przez odpowiednio przygotowanych lektorów. Każdy z nich jest odświętnie ubrany i ma ogromna harfę na sobie z napisem „lektor”. Z resztą tutaj wszyscy są z a w s z e w kościele ubrani elegancko. Nawet maluchy przychodzą często w garniturkach.

Ewangelia jest odczytywana w Krio, jeśli Msze celebruje Fr.Wiktor. Ciekawostką jest, że tutaj są akolitki (trzymają świece gdy jest odczytywana Ewangelia)! Ministrantki oprócz alb (które tu są kolorowe) mają na głowie weloniki.

Homilię jak głosi Fr.Wiktor, to zawsze jest to wydarzenie!:) Często przygotowuje jakąś scenkę i często bierze kogoś nie spodziewanie z ławki do pomocy. Jest przy tym bardzo ekspresyjny, dużo się dzieje. Ma też zwyczaj przygotowywania planszy ze zdaniami/wersetami, które chce zaakcentować. Niesamowite jak trafia do ludzi! Wszyscy naprawdę słuchają i uczestniczą. Tutaj trzeba wykazać się pomysłowością, a przede wszystkim trzeba znać kulturę i zwyczaje, aby przekazać nauczanie i trafić do ludzi. Nie wystarczy stanąć i mówić przez 15 min. bo nikt tego zwyczajnie nie będzie słuchał.

Kolekta też wygląda trochę inaczej niż w Polsce. Dwie osoby stoją pod ołtarzem ze skrzynkami i każdy procesyjnie podchodzi i wrzuca ofiarę. Towarzyszy oczywiście temu pieśń. W ten sposób ukazuje się tu, że to wierni są odpowiedzialni za Kościół i też właśnie od tej strony materialnej. Tutaj jest to trudne, bo to Kościół wspomaga wiernych praktycznie we wszystkich sferach życia. Misjonarze budują kościoły, szkoły, szpitale etc., zatrudniają ludzi. Wierni nie są wstanie sami utrzymać parafii. Jednak każdy podchodzi i z radością i dumą dzieli się tym co ma!

Dary zaś są przynoszone do ołtarza w tanecznej i rytmicznej procesji. Często poprzedzają ją tańczące dziewczynki. Za nimi idzie, też tanecznym krokiem, tzw. starszyzna i przynosi dary. Trwa to trochę tj. dwa kroki do przodu, jeden do tyłu :)

Dalej Eucharystia wiadomo bez zmian – tak samo jak wszędzie : )

Natomiast przed przekazaniem znaku pokoju wszyscy mówią równocześnie z kapłanem „…Pokój wam zostawiam, pokój mój wam daję. Nie zważaj na grzechy nasze, ale na wiare swojego Kościoła i zgodnie z Twoją wolą napełniaj go pokojem i umacniaj w jedności…”
Tak myślę, że   w s p ó l n e   odmawianie tej części, zostało wprowadzone przez niektórych misjonarzy po wojnie, po to by zaakcentować i podkreślić jak ważne jest pojednanie i pokój.

Na końcu są oczywiście ogłoszenia, które jak wszędzie trwają baaardzo długo i których praktycznie już po drugim ogłoszeniu, nikt nie słucha : )))
Po Mszy Świętej tradycyjnie podbiegają do mnie dzieci, które jak zawsze chcą dotknąć „Opohto” – białego człowieka.

Natomiast parafia jest bardzo żywa. Jest sporo katechetów, liderów i co za tym idzie sporo małych grupek, które spotykają się na modlitwie i wykonują określone zadania. Też jak wszędzie, jest prowadzone przygotowanie do Sakramentów i formacja wiernych.

Najlepsze jest to, że nadal  niewiele wiem o Confortim (patron parafii), ale wiem, że jeszcze nie został beatyfikowany więc mam prawo nie wiedzieć ;):)

niedziela, 21 listopada 2010

Goście, goście


Ostatnie kilka tygodni to przyjazdy, odjazdy, powitania i pożegnania. Najpierw przyjechała Cordu na 2 tygodnie. Cordu pochodzi z Niemiec, jest doktorem w filozofii.  W grudniu przyjedzie znowu, ale już zostanie na rok. Będzie wykładać filozofię na Uniwersytecie tutaj.
Tuż po niej przyjechała Moira z Włoch. Moira jest odpowiedzialna za współprace międzynarodową Caritas na zachodnim wybrzeżu Afryki.
Dużo czasu spędziłyśmy wszystkie razem.  Nie mogłyśmy się nagadać : ))) Dzieliłyśmy się obserwacjami, radziłyśmy , a też poznawałyśmy się wzajemnie.
Po ich wyjeździe przyjechało 15 Włochów, w tym 10 młodzieży! Pochodzą z diecezji Albano, która sponsoruje ten hostel, a też kilka szkół w okolicy. Przyjechali też na 2 tygodnie.  Przez ten czas było tu naprawdę głośno i tłoczno. Jak to młodzież na wakacjach, integrowali się nocą i nie wiem czemu umiłowali sobie spędzać czas pod moim oknem. No, ale przez ten czas jadłam tylko włoskie jedzenie :) I mogłam się rozkoszować nutellą, którą przywieźli w dużych ilościach : )))
Następnego dnia dotarło też 5 Sióstr z Nigerii  – Little Disciples of Jesus.  Zamieszkały w klasztorze ( większy dom tutaj)obok hostelu i będę posługiwać w Makeni.  Teraz one zarządzają hostelem/domem rekolekcyjnym  w którym mieszkam, będą też pracować w szpitalu, prowadzić klinikę ortopedyczną itp. Siostry choć przyjechały z Nigerii, to zgromadzenie jest włoskie, też są sponsorowane przez diecezję Albano.
No a wczoraj kolejne 3 osoby. Min. misjonarz, który wiele lat spędził w Moskwie. Często bywał w Warszawie. Oczywiście Włoch : )
Więc ostatnie tygodnie były dla mnie bardzo intensywne. Wracałam po południa zmęczona i nie było mowy o odpoczynku bo pełno ludzi na około. Każdy z mnóstwem pytań, pełen wrażeń, chętny do rozmowy itd. : )
Z ciekawostek, to co zauważyłam i co mnie ucieszyło, to że powoli mój organizm zaadaptował się do klimatu tutaj. Wszyscy narzekali na upał, na to że nie mogą spać z powodu gorąca, gdy równocześnie ja stwierdzałam, że np.w nocy było zimno i że zmarzłam troszkę! Przy 25C ubieram już długi rękaw!  W pokoju mam teraz 27C i jak dla mnie zaczyna być chłodno  : )))
Też tak jak się spodziewałam, rozumiem bardziej włoski już niż Krio! Sama jestem zaskoczona, jak dużo już rozumiem. A Włochów tu jest baaaardzo dużo. Choćby większość misjonarzy, to właśnie Włosi. I to co mogę napisać, to świetni misjonarze! To co zdziałali tutaj i działają to trudno opisać, trzeba po prostu przyjechać i zobaczyć. I współpracuję się z nimi super.
A tak, to cieszę się, że Siostry zajęły się hostelem choćby dlatego, że w przeciągu kilku dni zrobiło się czysto! W końcu jest porządek!:)  Wprawdzie teraz dużo czasu spędzam z Nimi, wprowadzam je we wszystko czy  uczę obsługi komputera, ale dla mnie to przyjemność. Dzisiaj w ramach wdzięczności zaprosiły mnie na obiad i mniam! Nie wiem co to było, ale było pyszne : )))
P.S. Dostałam trochę maili z pytaniami odnośnie sponsorowania edukacji dzieciom tutaj i proszę o cierpliwość! Chcę  żeby wszystko odbywało się drogą oficjalną. Dlatego też to trochę potrwa tj. napisanie projektu, ustalenia ze wszystkimi itp. Jednak rozmawiałam z Biskupem tutaj i doszliśmy do wniosku, że dzieci są sponsorowane przez Włochów i sprawnie to wszystko działa. Ogromna luka to studenci tutaj! Dwa lata temu powstał z inicjatywy diecezji Uniwersytet w Makeni i już jest oblegany. Problem jednak jest taki, że wiele studentów zaczyna naukę, ale nie kończy z powodu braku pieniędzy. Oczywiście studenci często pracują, ale to nie wystarcza.
Chcę zająć się tym projektem początkiem roku i opublikuje  oczywiście wszystko na blogu. Będzie specjalny odnośnik. Oczywiście jak wszystko się uda.

piątek, 5 listopada 2010

Czas to Milosc

Już prawie 2 miesiące w Sierra Leone. Dużo się dzieje i coraz trudniej jest mi uchwycić pewne rzeczy bo zwyczajnie mi powszednieją tj. stają się normalne, codziennością. To co mogę napisać, to doświadczam tu mocno, że misje to sprawa wiary i miłości. Nieważne co się robi tutaj i ile, ale ile miłości się w to wkłada. Uczę się ciągle tego każdego dnia.

Ostatnio przyjechał tu misjonarz , przerosło go to co tu zastał i wyjechał po krótkim czasie. Nie oceniam bo sama też czasem mam takie myśli, że mnie to przerasta. Więc to nie jest tak, że raz podjęłam decyzję i tyle, podejmuję ją każdego dnia na nowo i Alleluja i do przodu! Misje to też „cierpliwość”. Najczęstsze zdanie, które słyszę tu od ks.Biskupa to „Kate, here you must be patient” i „ We need to wait”:). To prawda. Misje to prawdziwa lekcja cierpliwości. Dużo czasu zajmuję mi tu czekanie np.na kogoś. Mój rekord czekania na kogoś, to 2 godziny. Cordu(wolontariuszka z Niemiec) mnie przebiła bo czekała na kogoś trzy godziny : )))

Często też czekam na coś np. jak internet zacznie działać np. 5 dni. Albo jak wysyłam maila z załącznikiem ok. 15 min. Przedwczoraj wysłanie maila z załącznikiem zajęło mi prawie 4 godziny bo co chwilę zrywało połączenie. Najpierw wyzwaniem było dodanie załącznika a potem wysłanie całego maila. A nie wysłanie tego maila kosztowałoby nas utratę pieniędzy na projekt - wydrukowanie książek min.katechizmów.

Obecnie już każdy dzień mam zajęty. Ciągle coś się dzieję i coś jest do zrobienia. Każde ranka praktycznie Biskup informuję mnie, że musimy pilnie coś zrobić czy zastanowić się nad czymś i przygotować. Oprócz tego też mam bieżące rzeczy które muszę zrobić. Weekendy już też mam zajęte. Choć ten czas w weekendy bardzo sobie cenie i nie traktuję tego jako żadną pracę. W ostatnią sobotę pojechaliśmy np. ze słodyczami do dzieci. Ale była radocha! : )

Jednak też chcę się z Wami podzielić 2 sprawami , które leżą mi bardzo na sercu i prosić o modlitwę.

1. Aborcja

Niestety rząd Sierra Leone dąży do zalegalizowania aborcji. Jest już gotowy projekt ustawy. Ustawa jest tak ogólnikowa, że praktycznie będzie to aborcja na życzenie. Jest już prowadzona kampania proaborcyjna w całym kraju. Biskupi Katoliccy oczywiście robią co mogą i będzie też przedstawione ich oficjalne stanowisko w tej sprawie. Jednak lobby jest bardzo silne i że tak powiem, jesteśmy na przegranej pozycji. Potrzeba więc zatem dużo modlitwy. Dla mnie to niepojęte, że po tak okrutnej wojnie, to czym chcę się rząd zajmować teraz, to aborcja. Ten kraj potrzebuje modlitwy.

2. Islamizacja

Już praktycznie oficjalnie mówi się, że istnieje program „islamizacji” całego kraju. Niestety przez to Kościół Katolicki jest tu na celowniku. Bardzo duża liczba dobrych szkół, szpitali czy instytucji charytatywnych jest prowadzona i należy do Kościoła Katolickiego. Dlatego też rozpoczął się proces przejmowania np. szkół. Rząd podejmuję np. decyzje, że chce mieć swoich ludzi w zarządzie każdej szkoły albo zwyczajnie przejmuje wszystko łącznie z posiadłością. Wiem, że jest to niewiarygodne bo mamy XXI wiek, jednak tak się dzieje. Prawo tutaj to pojęcie względne. Ten kto ma władze stanowi prawo. Kolejna rzecz to korupcja. Kto ma pieniądze ma władze albo ma wpływ na władze.

Meczety są tu praktycznie na każdym kroku. Oczywiście religią dominującą w Sierra Leone jest islam jednak muzułmanie nie są tu tak radykalni, i to właśnie ma się zmienić. Dlatego Kościół Katolicki tutaj potrzebuje Waszej modlitwy i co za tym idzie misjonarze też!

-----------------------



A tak tu też obchodziliśmy uroczystość Wszystkich Świętych i Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych. Wprawdzie 1 listopada jest tu dniem oczywiście pracującym, to jednak kościoły były pełne. We wtorek była Msza na cmentarzu a w Kościele coś w rodzaju wypominek. Modliliśmy się tu min. i za śp. Monikę Brzozę. Byłam wzruszona jak przeczytałam wczoraj relację z pogrzebu Moni. Choćby sam fakt, że wszyscy byli ubrani na biało. Też znowu pomyślałam, że modlitwa naprawdę czyni cuda! Pamiętam jak lekarze na początku rozpoznania choroby mówili o tygodniach, ale ruszyła „nieustająca modlitwa” no i wszystko się zmieniło! Żałuję, że nie mogłam być na pogrzebie, ale pamiętałam i łączyłam się duchowo. Każde cierpienie i śmierć zostawia w nas jakiś ślad. I tak jak sobie myślę o Moni, to myślę o jej ogromnym zaangażowaniu i determinacji jeśli chodzi o ewangelizację. Nawet podczas choroby była cały czas aktywna. Dzięki Ci Panie za Monikę i Niech odpoczywa w Pokoju.

„ W Tobie jest Światło, każdy mrok rozjaśni

W Tobie jest Życie, ono śmierć zwycięża

Ufam Tobie Miłosierny, Jezu wybaw Nas”.



poniedziałek, 25 października 2010

Uroczystość


16 października mieliśmy w Makeni wielką uroczystość. Biskup George Biguzzi obchodził 50-lecie święceń kapłańskich. Było to w sumie wydarzenie ogólno krajowe bo przybył sam Prezydent i ministrowie. Ks. Biskup jest tu bowiem bohaterem pokoju – był mediatorem zawarcia porozumienia kończącą wojnę domową. Oczywiście byli także Biskupi, Nuncjusz i duchowni z całej diecezji Makeni i nie tylko. Były też Zgromadzenia Zakonne, przedstawicieli wszystkich parafii i ogromna ilość wiernych. Z Włoch przyjechała zaś Siostra ks. Biskupa z mężem.

Obchody trwały już od środy, ale kulminacją była Eucharystia w sobotę o godz.11.00. Msza była celebrowana za Katedrą w wielkim palmowym ogrodzie.

Zaskoczeniem było dla mnie to , że rano zadzwonił do mnie ks. Biskup i zapytał czy jestem w stanie się wyrobić w pół godziny, to przyjedzie po mnie. Pół godziny po afrykańsku znaczyło, że mam ok. godzinę :) Ucieszyłam się bo przez to mieliśmy okazje trochę porozmawiać w samochodzie tzn. pożartować : ) Oczywiście Biskup nie przyjechał specjalnie po mnie, ale miał spotkanie z Nuncjuszem niedaleko mojego miejsca zamieszkania. No ale, dzięki temu mogłam być już godzinę wcześniej przed Mszą Świętą. Miałam okazję przez ten czas z przywitać się z wszystkimi i porozmawiać. W zdumienie wprawiła mnie ogromna ilość wiernych a jeszcze bardziej to, że większość z nich miała na sobie koszulki i czapeczki z wizerunkiem Biskupa z napisem „ Złoty jubileusz kapłaństwa”.

O 11.00 przybył Prezydent Sierra Leone, został przywitany gromkimi brawami. Msza Św. rozpoczęła się o ok.11.15. Nuncjusz zaprezentował oryginalny list po łacinie od Benedykta XVI, po czym zostało odczytane tłumaczenie przez lokalnego kapłana. No i wtedy zamarłam … :) List wcześniej przyszedł drogą mailową, Biskup przetłumaczył na angielski i dał mi do zredagowania i ewentualnie wprowadzenia poprawek. Tak też zrobiłam tylko był mały problem. Ks. Biskupa nie było przez kilka dni w Makeni więc tłumaczenie podałam Mu przez kogoś i zapomniałam przekazać, żeby zerknął czy jest ok. Peter który siedział koło mnie na Mszy, zobaczył moją reakcję i szepnął mi – „ Nie martw się, przeczytałem go wcześniej, jest ok”. Oczywiście w poniedziałek usłyszałam, że był duży błąd : ))) Jednak po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że to czytający popełnił błąd a nie ja. Uff….Tzn.to źle, że popełnił błąd, ale przecież zdarza się i tak mało kto się zorientował. Jednak nie ukrywam, że się ucieszyłam, że nie zawaliłam w tak istotnej rzeczy : )

Wracając do Uroczystości. Homilię wygłosił jeden z przybyłych biskupów i ciekawostką było to, że rozpoczął ją tańcem : ) W ogóle cała Msza miała piękną oprawę chóru. Chór tutaj zawsze ma specjalne stroje, jest dużo bębenków, grzechotek i w ogóle dużo rytmów. Oczywiście była długa procesja z darami. Tutaj dary są przynoszone tanecznym krokiem, poprzedzają je dziewczynki które tańczą. Tym razem procesja z darami trwała bardzo długo bo przynoszono też dary od każdej parafii, a mamy ich 21. Przed błogosławieństwem został odczytany życiorys bp.Biguzzi po czym głos zabrał jeden z ministrów. Na końcu bp.Biguzii podziękował wszystkim i powiedział swoje krótkie świadectwo. Chyba wzruszenie udzieliło się już wtedy wszystkim.

Po zakończeniu Mszy Świętej(która trwała 3h) ks.Biskup podszedł do mnie i zakomunikował, że mitra którą miał na sobie jest z Polski : ) Otrzymał ją w Częstochowie od abp.Hosera : ) No to mieliśmy Polski akcent na uroczystości ;) :)

Potem wszyscy goście udali się do Wusum Hotel na obiad tj. małe „party” . I znowu miałam okazję porozmawiać już ze znajomymi i poznać nowe osoby. Nie ukrywam, że po 3 godzinach spędzonych wprawdzie pod palmami, wszyscy rozkoszowaliśmy się nie tyle jedzeniem i piciem, co klimatyzacją ! :)

Wszystkich zainteresowanych przeczytaniem krótkiego życiorysu ks.Biskupa i diecezji zapraszam tu http://www.catholicchurchsl.org/. W przyszłości przetłumaczę na Polski i i uzupełnię bo brakuję tam kilku istotnych informacji .





czwartek, 14 października 2010

Sie dzieje:)

Teraz wszyscy żyją tu przygotowaniami do obchodów 50-tej rocznicy święceń kapłańskich ks. Biskupa – 16.X. Będzie to wielka uroczystość. Jak to się mówi „wszyscy będą”. Każda parafia jest zaangażowana w jakiś sposób w przygotowania. Już od środy zaczynają się w każdym kościele modlitwy w intencji Biskupa. Są nawet specjalne koszulki na tę okazję. I wcale się temu nie dziwię. Wszyscy są naprawdę Mu wdzięczni. Nie da się nawet wyliczyć tego co zrobił dla ludzi tutaj. Praktycznie wszystkie szkoły, uniwersytet, ośrodki medyczne są pod patronatem diecezji czyli powstały z inicjatywy Biskupa. Ludzie Go bardzo szanują i kochają. Jest On tu takim Ojcem dla nich.
Tutaj także październik jest miesiącem różańca. I tak we wspomnienie Matki Bożej Różańcowej była wielka procesja  z Katedry do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości i modlitwa różańcem. Dlatego do Sióstr bo tego samego dnia obchodziły swój  jubileusz, kolejną rocznicę przybycia do Makeni. Zaskoczona byłam  ogromną ilością ludzi biorąca udział w procesji. Byłam zbudowana.
A tak każdy dzień przynosi coś nowego : ) Dalej poznaje nowe osoby i zaczynam rozpoznawać te które poznałam : ))) Na początku bowiem wszyscy wydawali mi się tutaj identyczni : ))) Też ciągle każdego dnia uczę się coś nowego. Przede wszystkim zaczynam doceniać  to co mam i staram się mieć naprawdę czas dla ludzi. Jak mawiał Jan Paweł II „Człowiek nie jest wielki przez to co ma, lecz przez to czym dzieli się z innymi”. Choć nie ukrywam, że nie jest to zawsze łatwe, ale za każdy razem doświadczam tego, że to ja więcej otrzymuję.
W pracy zaś ciągle pod górkę : ) Ostatnio przez 3 dni nie działał komputer. Padła bateria/zasilacz. Tu przez to, że prąd jest z agregatorów, każdy sprzęt ma swój zasilacz żeby działał poprawnie. W końcu po 3 dniach uruchomiliśmy komputer, tak się cieszyliśmy z Peterem, że aż poszliśmy to uczcić zimna colą. Nasza radość nie trwała jednak zbyt długo bo okazało się, że dla odmiany drukarka nie działa :(   I tak jak chcę coś wydrukować (a jest tego zawsze dużo), to muszę iść i poprosić kogoś z innego biura. I tu kolejne wyzwanie, bo komputery wszystkie są zawirusowane więc czasem się uda coś wydrukować, a czasem nie. I tak trzeba się nauczyć być tu elastycznym i kreatywnym : )Więc jak miałam np. problem ze skanerem, a trzeba była coś pilnie zeskanować i wysłać, to robiłam zdjęcia dokumentom : )Każdy sposób jest dobry :) ))
W weekendy zaś też często coś się dzieje. Zazwyczaj jestem gdzieś zapraszana na obiad czy kolację. I tak w niedzielę byłam na obiedzie u małżeństwa z Anglii. Były też Amerykanki, Siostra z Irlandii i studentka z Kanady.  Lubię takie spotkanie bo można wtedy podzielić się swoimi doświadczeniami, poradzić się i oczywiście zjeść coś innego : ) Jest też zawsze radośnie. Dwa tygodnie temu byłam zaś na obiedzie u Libańczyków. Też było ciekawie, a po kolacji obejrzeliśmy sobie film. Tutaj naprawdę małe rzeczy sprawiają dużo radości. Nigdy nie przypuszczałam, że będę się cieszyć z tego, że mam bieżącą wodę, że mam prąd przez 2h, że zjadłam np. żółty ser czy czekoladkę. Jednak to co do mnie dociera tu bardzo mocno to, to że można mieć pieniądze, piękny dom, luksusy i doświadczać prawdziwej biedy. Można też nie mieć pieniędzy, po ludzku nie mieć nic i być bardzo bogatym.  Bogactwem bowiem jest drugi człowiek. Ponieważ “The most terrible poverty is loneliness and the feeling of being unloved.” – Mother Teresa
Dzięki Ci Boże za dar i bogactwo drugiego człowieka!

Edukacja

Niestety tu za szkołę się płaci. Mało kogo stać by posłać  dzieci do szkoły. Zazwyczaj do szkoły chodzą te dzieci, które są sponsorowane zza granicy tzw. adopcja na odległość.  Codziennie przychodzi ktoś do Kurii z prośbą o stypendium. Podań jest pełno!  Diecezja dzięki Bogu prowadzi taką adopcję, sponsorzy są z Włoch. I tak każdą taką prośbą  nanosimy na odpowiedni formularz i wysyłamy do Włoch (było to w sumie moje pierwsze zadanie w pracy tj. stworzenie i przygotowanie formularzy do adopcji). Orientacyjny koszt za czesne to 70 000 SL rocznie czyli  ok.20$ !  W zależności od szkoły, mundurku, przyborów  cena jest wyższa bądź niższa, ale nieznacznie. 20 $ tutaj dla miejscowej ludności, to naprawdę baaardzo dużo. Sierra Leone, to biedny kraj. Po prostu nie ma pracy. Ludzie tu się trudnią głównie min. drobnym handlem. Tu nie ma sklepów tzn. jest 1 market na całe miasto (market jest wielkości osiedlowego sklepiku).Są natomiast  stragany, gdzie można znaleźć wszystko. Najwięcej jest jednak sklepików przenośnych – sprzedawca ma na głowię ogroooomny pojemnik z towarem i krzyczy co chwilę co sprzedaję tzn. taki rodzaj reklamy : ).  Ciągle się nie mogę nadziwić jak oni to wszystko na głowię noszą. Tu już małe dzieci noszą na głowie kilkulitrowe wiaderka z wodą. A maluchy  nosi się tu w chuście na plecach. I tak często widuję kobiety z dzieckiem na plecach, sklepem na głowię i jeszcze niosące coś w rękach. 
Każdy biały jest uważany za bogacza tutaj. Nam może się wydawać, że żyjemy skromnie, zarabiamy np. mało jednak w porównaniu do tego co jest tutaj, to faktycznie jesteśmy bogaczami. I tak każdy biały w Sierra Leone musi się przygotować na to, że często będzie się go prosić o pieniądze. Starsze dzieci piszą listy z prośbą o opłatę czesnego za szkołę i dają  każdemu „Opporto”. Ja oczywiście już też taki list dostałam. Zgodnie z moją obietnicą jaką dałam na moim pożegnalnym party niespodziance w Polsce, że trzeba się dzielić tym co się ma, Samuel rozpocznie naukę w tym tygodniu : ) Dzięki oczywiście Wodzie Życia  i przyjaciołom : )
I właśnie, jak ktoś jest zainteresowany zaadaptowaniem dziecka na odległość, może mi dać znać na maila i ja wtedy napiszę co i jak. Maile sprawdzam średnio co 10 dni. Jak oczywiście jest internet bo często go nie ma.

piątek, 1 października 2010

Peter


W pracy jest też ze mną Peter. Choć już rzadziej się pojawia bo widzi, że się szybko zaadaptowałam. Ciekawe jest to, że bardzo dużo uczę się od Niego, ale i równocześnie On uczy się ode mnie. Bardzo mi pomagał na początku, był moim przewodnikiem, w sumie dalej jest. Dużo mi też opowiada o ludziach i życiu tutaj no i o diecezji, co gdzie i jak. Ja natomiast uczę Go obsługi programów komputerowych i organizacji biura. Peter jest w moim wieku, jest klerykiem, ale ma teraz roczną przerwę. Jest bardzo radosnym i otwartym człowiekiem, a też bardzo życzliwym – pomaga innym jak tylko może. Bardzo dobrze się dogadujemy. Wiem, że jakby co, to mogę na Niego liczyć. Ostatnio nieopacznie spytałam się Petera o wojnę, ale jak zobaczyłam jego reakcję, to obiecałam, że nigdy więcej się nie spytam. Przyniósł mi film/dokument „Cry Freetown”, są to autentyczne nagrania z wojny – masakra…Potem są wywiady z dziećmi, byłymi żołnierzami. Dziś jednak Peter opowiedział mi swoją historię. Opowiedział jak rebelianci wpadli do niższego seminarium. Peter schował się pod łóżko, ale znaleźli Go , przyłożyli broń do głowy, bili i wywieźli. Próbowali Mu robić pranie mózgu, uczyć strzelać by zabijać. Peterowi jednak udało się uciec. Jednak za jakiś czas po raz kolejny został złapany. Razem z innymi chłopcami wywieziono Go na miejsce walki i kazano walczyć-zabijać, jednak znowu jakimś cudem udało Mu się uciec. Był jednak świadkiem okrutnych scen. Wielu Jego przyjaciół zginęło. Wiele sióstr Misjonarek Miłości, które bardzo dobrze znał, zostało zgwałconych i zabitych. To jest jedna historii z wielu innych podobnych tutaj. Każdy przeżył jakiś swój dramat. I znowu trudno uwierzyć, że „to ludzie ludziom zgotowali ten los”.
Teraz jednak jest tu naprawdę spokój. Nie mówi się jednak o wojnie. Ludzie chcą zapomnieć, ale przecież się nie da. Jest tu bardzo dużo mężczyzn z obciętymi rękami, dłońmi podczas wojny. Ten kraj ciągle się leczy.
-------

To juz 3 tygodnie! : )

Jestem tu 3 tygodnie, a czuję się jakby minęły już 3 miesiące! Tak myślę, że dużo czasu zabiera nam Internet,TV, supermarkety itp.,a tu praktycznie  tego nie ma więc ten czas płynie inaczej : )

Oczywiście każdy dzień dla mnie tu jest inny. Nigdy nie wiem czego mogę się spodziewać. Zazwyczaj zaczynam pracę w biurze ok.9.00. Mam tam naprawdę duuużo pracy. Zajmuję się oczywiście tym co Biskup zleca mi na bieżąco, zawsze jest coś  p i l n i e  do zrobienia tj. niestety na wczoraj a nie na  jutro : ). No i też, a może przede wszystkim czuwam nad dokumentacją. Wiele dokumentów poginęło podczas wojny, są nieuporządkowane , dużo trzeba odtwarzać na nowo. Jest to  praca trudna, ale nie nudna! Poznaję i uczę się przez to historii diecezji i zdarzają się takie perełki jak np. listy od bł. Matki Teresy z Kalkuty : ) Oczywiście cały czas jestem z ludźmi, jak w Kurii jest Biskup, to jest naprawdę duży ruch. Ciągle ktoś przychodzi, coś chcę, pyta się, radzi itd. Praktycznie ciągle coś się dzieję. Więc tak naprawdę porządkowaniem dokumentów zajmuję się jak Biskup wychodzi bo wtedy nagle wszyscy znikają i robi się pusto. Też bardzo lubię jak Biskup zabiera mnie w teren. Na Jego prośbę, robię wtedy za fotografa. Nigdy jakoś nie przepadałam za robieniem zdjęć, ale tutaj nie da się ich nie robić i wychodzi mi to dobrze : ) Ostatni byliśmy np. w Lunsar na obchodach  50-tej rocznicy przybycia Clarissian Sisters do Sierra Leone. Była to wielka uroczystość! Bardzo wielu ludzi z całego kraju i co dalej idzie wiele historii. Poznałam wielu misjonarzy i sióstr misjonarek z całego świata, którzy posługują w Sierra Leone.                               
 Oczywiście dostaję, też co już to nowe zadania do wykonania,  więc na brak obowiązków nie narzekam : )

A z Biskupem pracuję mi się naprawdę super. Dobrze się rozumiemy – przynajmniej tak mi się wydaję :) . Bardzo dużo uczę się od Niego. On już się też zorientował, że nie musi mi pokazywać palcem co i jak i nie musi mnie sprawdzać, w wielu rzeczach mam wolną rękę. Choć ja często proszę aby zerknął na to co robię, bo nie jestem jeszcze pewna swojego angielskiego no i nie wiem wszystkiego oczywiście. Ja to się często śmieję, że prędzej nauczę się tu włoskiego (Biskup jest Włochem) niż lokalnego języka KRIO : ) Choć uczę się KRIO pilnie bo marzy mi się biegle porozumiewać tu z innymi.

Choć mi tu odradzona chodzę już sobie wszędzie sama. I jest fajnie. Oczywiście za mną idzie gromadka dzieciaków. Wiem, że powinnam uważać z dziećmi bo od razu coś łapie, ale jakoś nie mogę się oprzeć i wygłupiam się z nimi. Najlepsze są reakcje jak wezmę któreś na ręce , dla nich jest to przeżycie :) Dorośli podchodzą żeby się przywitać i wtedy można coś pogadać, tzn. oni w Krio ja po angielsku. Jest to też dobry czas na ewangelizację : ) Tutaj trzeba mieć czas dla ludzi. W końcu też dotarłam do Misjonarek Miłości – głównie czarnoskóre i z Indii. Prowadzą coś w rodzaju szpitala/hospicjum. Teraz mam do nich bardzo daleko, ale jak się przeprowadzę, to będę miała bliżej i będę mogła tam chodzić i pomagać w hospicjum. Poznaję też więcej białych. Niesamowite jest to, jak zmienia się ich nastawienie do Kościoła gdy przebywają tutaj. Często są antyklerykalni, ale jak poznają tutejszych misjonarzy, to się im odmienia : )

Zwierzątka
To teraz coś z innej beczki : ) Nie odbiegam tu od reszty i mam swoje zwierzaki. Wprawdzie mieszkają u mnie na dziko, a ja staram się jak mogę żeby się wyprowadziły, ale jakoś ciągle do mnie wracają. Może pamiętacie scenę z filmu Ace Ventura Zew Natury, jak główny bohater przychodził do domu i wszystkie zwierzęta wychodziły z zakamarków i przybiegały do Niego? No to u mnie jest trochę inaczej, jak wchodzę do pokoju, to wszystkie się chowają : ))) I tak mam np. jaszczurki. Jaszczurki są tu wszędzie i trzeba się nauczyć z nimi żyć. Nawet to dobrze jak są bo zjadają muszki i nie wchodzą do łóżka więc są ok. Są oczywiście komary które roznoszą malarię. Mam wprawdzie moskitiery w oknach i śpię pod moskitierą, ale drzwi nie są szczelne (maja ogromną szparę na dolę) więc często zdarza się, że dostają się do środka, ja oczywiście je wtedy pac. A i są tu mega mrówki. Nie wiem po co one do mnie przychodzą, ale ciągle są nowe i są kilkakrotnie większe od naszych. Też są pająki, ale one łapią komary. Jednak co kilka dni robię z nimi porządek. No i to co najgorsze dla mnie, to karaluchy. Wrrr….One tutaj mają ok. 15 cm długości, są mega wielkie. U mnie i tak jest ok  bo nie trzymam jedzenia w pokoju i jest czysto, to i pojawiły się tylko dwa . Jeden wlazł mi do łóżka, myślałam, że dostanę zawału! Dlatego też jestem przeczulona tutaj na punkcie porządku bo karaluchom mówię stanowczo nie! :) Każdego dnia przed pójściem spać sprawdzam pokój, czy coś nie czai się w którymś kącie. Są tu też takie stworki, które przyklejają się do ściany, na pierwszy rzut oka ich nie widać, bo wyglądają jak wapno na ścianie, ale to jednak żyje! Są też nietoperze tutaj i muszę uważać wieczorem jak otwieram drzwi, żeby jakiś mi nie wleciał do pokoju.
A jeśli chodzi o inne zwierzęta tutaj, to ludzie mają często kozy, owce, ktoś bogatszy krowę. Dziwi mnie więc, że nie produkuję się tu sera i ludzie nie piją mleka. Są oczywiście też małpy, ale na razie żadnej nie widziałam. Ludzie jedzą tu małpy! Wyobrażacie sobie rękę małpy na talerzu…?   No i jest dużo węży, ale one zazwyczaj przebywają w wysokiej trawie, której unikam.
Oczywiście są tu wszystkie inne zwierzęta Afryki jak hipopotamy i krokodyle itp., ale to trzeba pojechać w miejsca gdzie występują.

Na razie wystarczy :) Mimo częstych braków tj. wody i prądu i wielu innych niedogodności, to naprawdę wszystko u mnie ok i cieszę, że tu jestem.

Proszę tradycyjnie o modlitwę bo misję to radość, ale i ciężki krzyż.

 Mam też tutaj moją starą komórkę tj. polski numer więc smsy odbieram. Przepraszam jeśli komuś nie odpisałam, ale czasami dostaję smsa bez podpisu i nie wiem więc od kogo.

piątek, 24 września 2010

Tu wszystko jest inne

Od razu przepraszam, że nie zamieszczam zdjęć, ale jest to praktycznie tutaj niemożliwe. Mam pełno zdjęć i chciałam je umieścić w necie, ale zrozumcie, że zamieszczenie choćby posta na moim blogu jest dla mnie wyzwaniem - zajmuję mi 15 min. Może jak któregoś dnia będę w stolicy – Freetown, to uda mi się załadować zdjęcia. Posty będę się starać umieszczać raz na 2 czy 3 tygodnie.

A teraz trochę o życiu tutaj:

Ludzie
Ponad 90% ludności tutaj to muzułmanie. Poligamia więc to powszechne zjawisko . Tutaj nastolatki już rodzą dzieci. W dodatku uważają, że posiadanie dzieci w młodym wieku jest bardzo dobre bo jest mała różnica wieku między matką a dzieckiem. Też dziecko tutaj jest błogosławieństwem, ma zapewnić szczęście. Niestety wiele dzieci umiera tutaj z powodu chorób a bardziej z powodu nieleczenia. Wczoraj zmarło dziecko po drugiej stronie ulicy gdzie mieszkam. Tutaj po prostu do lekarza zazwyczaj idzie się gdy jest już za późno na pomoc, gdy osoba po prostu jest już umierająca. Przyczyną śmierci często jest nieleczona malaria, a może częściej AIDS. Ehh….
W Makeni jest jednak sporo katolików. Gdy spotykam kobiety nauczycielki czy pracujące w biurze, to zazwyczaj są to katoliczki.
Ogólnie jest bezpiecznie tutaj i ludzie są bardzo życzliwi i przyjaźni. Jedni drugim pomagają. Gdy w Niedzielę byłam na Mszy, podczas ogłoszeń zostałam oficjalnie przywitana i były brawa. Jakoś skojarzyło mi się ze spotkaniami Wody Życia ;) :)Potem każdy praktycznie podchodził do mnie żeby się przywitać.
Ludzie w Makeni mieszkają w domkach. Tzn.są to mury domów, ale w środku to tak jak u nas „izby”. Ponieważ nie ma prądu, wody ani gazu, to w domu nie ma kuchni ani łazienki. Są tu paleniska pod domami, które służą za kuchnię. Najlepsze są tu kina! Są to altanki, gdzie puszczane są filmy z telewizora! Żeby obejrzeć film trzeba oczywiście zapłacić. Ostatni nawet żartowaliśmy z Louisem( mój sąsiad z Meksyku), że wystarczy przywieźć tu projektor i biznes jak się patrzy ; )

Czas
: ) Afryka ma swój czas. Tu wszystko dzieje się bardzo wolno i wszystko będzie zrobione jutro. I tak od tygodnia nie mam bieżącej wody i ciągle słyszę ,że „jutro” ktoś przyjedzie i zrobi. Podobnie jest z prądem, raz jest, raz go nie ma – i tak przez ostatnie 3 dni nie miałam. Oczywiście prąd jest z agregatora i jak już jest, to przez 2 godziny dziennie. Wtedy mogę sobie naładować komputer i telefon.
Jak widać trzeba nauczyć się być tutaj baaaaaardzo elastycznym i cierpliwym. Jednak też trzeba dbać o swoje sprawy i się upominać : )
Ja jakoś nie mogę się nauczyć tego afrykańskiego czasu bo niektórzy są tutaj bardzo punktualni co mnie wybija z rytmu :-) Generalnie jeśli chodzi o moją pracę tutaj, to muszę być gotowa cały dzień. Tak jak wczoraj zostałam ściągnięta do pracy z samego rana i wieczorem podobnie! Oczywiście nie narzekam bo przecież po to tu jestem żeby służyć i robię to z radością : ) Dzisiaj już umówiłam się, że w piątki moją pracą będą szkolenia tj. kurs komputerowy. Na początku będę uczyć jedynie Petera (pracujemy razem), ale wiem, że jest bardzo wielu chętnych.

Jedzenie
Jedzenie jest tu bardzo monotonne. Tutaj głównym składnikiem pożywienia jest ryż. Je się ryż na śniadanie, obiad i kolacje. Zazwyczaj jest, to ryż z rybą w jakimś sosie czy z casava leaves – roślina coś jak nasze ziemniaki, ale je się korzeń i liście. Ryż jednak jest tu bardzo dobry, różni się od naszego.
Ja natomiast jem na śniadanie pieczywo z dżemem, serkami topionymi, czasami jajka. Tutaj nie ma wędlin ani żółtego sera! Przynajmniej nie widziałam. No i mleko w proszku. Choć są tu krowy i kozy, ale mleka też nie widziałam.
Obiad mam zazwyczaj taki jak tu się je, ale czasem dostaję pieczonego kurczaka z słodkimi ziemniakami i smażonym bakłażanem. Mi jednak bardzo smakuję lokalne jedzenie.
To co mnie tutaj totalnie zaskoczyło, że ogórek jest owocem! Ogórka je się po obiedzie razem z innymi owocami. Ogórek jest tu wielkości cukinii i tu się go je w kawałkach jak inne owoce.
No i właśnie owoce..mniam! Ja już nie jadam kolacji tylko pod wieczór owoce i odkrywam nowe smaki. Oczywiście są tu banany, jak chcę banana to wychodzę przed dom i zrywam z drzewa : ) Banany są tu mniejsze, ale bardzo słodkie. Teraz jest też sezon na pomarańcze, ale są one zielone tutaj i smakują jak mieszanka pomarańczy i lemonki. No i papaya! Wczoraj zjadłam dwie, są pyszne!

To na razie tyle. Proszę oczywiście o modlitwę za mnie i innych misjonarzy tutaj i za całe Sierra Leone.

czwartek, 16 września 2010

No to jestem w Sierra Leone!:)

Przyleciałam w piątek. Odebrał mnie sam Biskup. I od razu rzucono mnie na głęboką wodę bo kolejne 2 dni spędziłam na lokalnej parafii(św. Józefa w Lungi) czyli sami czarnoskórzy księża! Warunki afrykańskie :) Księża bardzo życzliwi i tacy beztroscy:) Ale bardzo dbali o mnie! Biskup miał tu 2 bierzmowania i odwiedzał lokalne wioski i oczywiście zabierał mnie wszędzie ze sobą. Tutaj jest naprawdę biednie. Ludzie mieszkają w prymitywnych warunkach, ale każdy ma oczywiście komórkę!:) ­­Bez wątpienia byłam zjawiskiem dla wszystkich. Wszyscy krzyczeli „opporto”- biały człowiek, na mój widok, a dzieci podbiegają i chcą oczywiście dotknąć.
Byliśmy na bierzmowaniu u Ksawerianów(włosi) i Salejzanów(międzynarodowo).Na Mszy dużo tańców i rytmów:) Oczywiście wszędzie później pyszny obiad:)
 W niedzielę dotarliśmy do Makeni. Jest tu pięknie!!!Mieszkam przez miesiąc(może dłużej) u stóp góry w domu rekolekcyjnym/konferencyjnym Mari Goeretti. Mam kucharza! –Józef. Ponieważ mieszkam teraz daleko od kurii tj. biura, to przyjeżdża po mnie kierowca.  O żadnej adaptacji nie ma mowy, ja już normalnie pracuję! Wczoraj mimo mojej choroby żołądkowej ściągnęli mnie na godzinę do pracy bo trzeba było wysłać dokumenty do Włoch via mail. Tutaj mało kto potrafi np. dołączyć pliki do maila czy użyć dobrze skanera. Więc faktycznie moja pomoc się przydaję. Jednak dla mnie to też jest wyzwanie, bo sprzęt i internet jest bardzo kiepski. Do pracy więc przychodzę już z własnym laptopem i mogę działać:) Mam asystenta Petera, dużo mi pomaga(uczy mnie), a przede wszystkim jest moim przewodnikiem tutaj. Dobrze nam się pracuje razem. Dołączam się też   do grupy Foccolari.
Generalnie jak ktoś chce to może tu zrobić bardzo wiele np. poprowadzić kurs komputerowy. Potrzeby są tu ogromne!
Niesamowite jest to jak Pan Bóg to wszystko prowadzi! Niczego mi nie brakuje. I wszystko przyjmuję ze spokojem. Naprawdę kto zaufa Panu ten stokroć więcej otrzymuje! Bałam się przed wyjazdem, że nikt się mną nie zajmie na początku, a tu Biskup naprawdę zadbał o każdy szczegół. W ogóle, to bardzo dobry człowiek z niego i ma ogromne poczucie humoru : )))
Ludzie zaś tu są bardzo życzliwi i otwarci! Pełno dzieciaków!:) I jest tu potrzebna ewangelizacja bo islam rośnie tu w siłę coraz bardziej.
Poznaję już też powoli więcej „Opporto” czyli białych ludzi. Spotykają się oni we wtorki i czwartki. Dziś mój sąsiad Louis( z Meksyku) mam mnie wszystkim przedstawić.
Cieszę się, że tu jestem i widzę, że mam tu być:)
Musze się tylko jeszcze min.przyzwyczaić do mężczyzn trzymających się za rękę  i półnagich kobiet, ale myślę, że przywyknę  : )))No i ten brud, oni tu nie sprzątają. Wyobraźcie sobie łazienkę nie sprzątaną od nowości! I tak właśnie moja wyglądała. Ale to nie znaczy oczywiście, że nie dbają tu o siebie. Po prostu nie przywiązują wagi do warunków mieszkaniowych. Ale to nic w porównaniu do tego jak tu jest pięknie i w ogóle ta atmosfera tutaj!:)
Oczywiście mam ogromne problemy żołądkowe, każdy posiłek odchorowuje. Mam nadzieję, że będzie lepiej.
Proszę o modlitwę i zapewniam ze swojej strony
Kate
Już oficjalnie Secretary of the Bishop : )

poniedziałek, 26 lipca 2010

O Bożej opiece

Psalm 91
O Bożej opiece
Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach (Łk 10, 19)
Kto się w opiekę oddał Najwyższemu *
i w cieniu Wszechmocnego mieszka,
Mówi do Pana: "Tyś moją ucieczką i twierdzą, *
Boże mój, któremu ufam".
Bo On sam cię wyzwoli z sideł myśliwego *
i od słowa niosącego zgubę.
Okryje cię swoimi piórami, †
pod Jego skrzydła się schronisz; *
wierność Jego jest puklerzem i tarczą.
Nie ulękniesz się strachu nocnego *
ani strzały za dnia lecącej,
Ani zarazy skradającej się w mroku, *
ani moru niszczącego w południe.
A choćby tysiąc padło u boku twego †
i dziesięć tysięcy po twojej prawicy, *
ciebie to nie spotka.
Ty zaś ujrzysz własnymi oczyma *
zapłatę daną grzesznikom.
Bo Pan jest twoją ucieczką, *
za obrońcę wziąłeś Najwyższego.
Nie przystąpi do ciebie niedola, *
a cios nie dosięgnie twojego namiotu,
Bo rozkazał swoim aniołom, *
aby cię strzegli na wszystkich twych drogach.
Będą cię nosili na rękach, *
abyś stopy nie uraził o kamień.
Będziesz stąpał po wężach i żmijach, *
a lwa i smoka podepczesz.
"Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie, *
osłonię go, bo poznał moje imię.
Będzie Mnie wzywał, a Ja go wysłucham †
i będę z nim w utrapieniu, *
wyzwolę go i sławą obdarzę.
Nasycę go długim życiem *
i ukażę mu moje zbawienie".
Chwała Ojcu i Synowi, *
i Duchowi Świętemu.
Jak była na początku, teraz i zawsze, *
i na wieki wieków. Amen.