piątek, 24 września 2010

Tu wszystko jest inne

Od razu przepraszam, że nie zamieszczam zdjęć, ale jest to praktycznie tutaj niemożliwe. Mam pełno zdjęć i chciałam je umieścić w necie, ale zrozumcie, że zamieszczenie choćby posta na moim blogu jest dla mnie wyzwaniem - zajmuję mi 15 min. Może jak któregoś dnia będę w stolicy – Freetown, to uda mi się załadować zdjęcia. Posty będę się starać umieszczać raz na 2 czy 3 tygodnie.

A teraz trochę o życiu tutaj:

Ludzie
Ponad 90% ludności tutaj to muzułmanie. Poligamia więc to powszechne zjawisko . Tutaj nastolatki już rodzą dzieci. W dodatku uważają, że posiadanie dzieci w młodym wieku jest bardzo dobre bo jest mała różnica wieku między matką a dzieckiem. Też dziecko tutaj jest błogosławieństwem, ma zapewnić szczęście. Niestety wiele dzieci umiera tutaj z powodu chorób a bardziej z powodu nieleczenia. Wczoraj zmarło dziecko po drugiej stronie ulicy gdzie mieszkam. Tutaj po prostu do lekarza zazwyczaj idzie się gdy jest już za późno na pomoc, gdy osoba po prostu jest już umierająca. Przyczyną śmierci często jest nieleczona malaria, a może częściej AIDS. Ehh….
W Makeni jest jednak sporo katolików. Gdy spotykam kobiety nauczycielki czy pracujące w biurze, to zazwyczaj są to katoliczki.
Ogólnie jest bezpiecznie tutaj i ludzie są bardzo życzliwi i przyjaźni. Jedni drugim pomagają. Gdy w Niedzielę byłam na Mszy, podczas ogłoszeń zostałam oficjalnie przywitana i były brawa. Jakoś skojarzyło mi się ze spotkaniami Wody Życia ;) :)Potem każdy praktycznie podchodził do mnie żeby się przywitać.
Ludzie w Makeni mieszkają w domkach. Tzn.są to mury domów, ale w środku to tak jak u nas „izby”. Ponieważ nie ma prądu, wody ani gazu, to w domu nie ma kuchni ani łazienki. Są tu paleniska pod domami, które służą za kuchnię. Najlepsze są tu kina! Są to altanki, gdzie puszczane są filmy z telewizora! Żeby obejrzeć film trzeba oczywiście zapłacić. Ostatni nawet żartowaliśmy z Louisem( mój sąsiad z Meksyku), że wystarczy przywieźć tu projektor i biznes jak się patrzy ; )

Czas
: ) Afryka ma swój czas. Tu wszystko dzieje się bardzo wolno i wszystko będzie zrobione jutro. I tak od tygodnia nie mam bieżącej wody i ciągle słyszę ,że „jutro” ktoś przyjedzie i zrobi. Podobnie jest z prądem, raz jest, raz go nie ma – i tak przez ostatnie 3 dni nie miałam. Oczywiście prąd jest z agregatora i jak już jest, to przez 2 godziny dziennie. Wtedy mogę sobie naładować komputer i telefon.
Jak widać trzeba nauczyć się być tutaj baaaaaardzo elastycznym i cierpliwym. Jednak też trzeba dbać o swoje sprawy i się upominać : )
Ja jakoś nie mogę się nauczyć tego afrykańskiego czasu bo niektórzy są tutaj bardzo punktualni co mnie wybija z rytmu :-) Generalnie jeśli chodzi o moją pracę tutaj, to muszę być gotowa cały dzień. Tak jak wczoraj zostałam ściągnięta do pracy z samego rana i wieczorem podobnie! Oczywiście nie narzekam bo przecież po to tu jestem żeby służyć i robię to z radością : ) Dzisiaj już umówiłam się, że w piątki moją pracą będą szkolenia tj. kurs komputerowy. Na początku będę uczyć jedynie Petera (pracujemy razem), ale wiem, że jest bardzo wielu chętnych.

Jedzenie
Jedzenie jest tu bardzo monotonne. Tutaj głównym składnikiem pożywienia jest ryż. Je się ryż na śniadanie, obiad i kolacje. Zazwyczaj jest, to ryż z rybą w jakimś sosie czy z casava leaves – roślina coś jak nasze ziemniaki, ale je się korzeń i liście. Ryż jednak jest tu bardzo dobry, różni się od naszego.
Ja natomiast jem na śniadanie pieczywo z dżemem, serkami topionymi, czasami jajka. Tutaj nie ma wędlin ani żółtego sera! Przynajmniej nie widziałam. No i mleko w proszku. Choć są tu krowy i kozy, ale mleka też nie widziałam.
Obiad mam zazwyczaj taki jak tu się je, ale czasem dostaję pieczonego kurczaka z słodkimi ziemniakami i smażonym bakłażanem. Mi jednak bardzo smakuję lokalne jedzenie.
To co mnie tutaj totalnie zaskoczyło, że ogórek jest owocem! Ogórka je się po obiedzie razem z innymi owocami. Ogórek jest tu wielkości cukinii i tu się go je w kawałkach jak inne owoce.
No i właśnie owoce..mniam! Ja już nie jadam kolacji tylko pod wieczór owoce i odkrywam nowe smaki. Oczywiście są tu banany, jak chcę banana to wychodzę przed dom i zrywam z drzewa : ) Banany są tu mniejsze, ale bardzo słodkie. Teraz jest też sezon na pomarańcze, ale są one zielone tutaj i smakują jak mieszanka pomarańczy i lemonki. No i papaya! Wczoraj zjadłam dwie, są pyszne!

To na razie tyle. Proszę oczywiście o modlitwę za mnie i innych misjonarzy tutaj i za całe Sierra Leone.

czwartek, 16 września 2010

No to jestem w Sierra Leone!:)

Przyleciałam w piątek. Odebrał mnie sam Biskup. I od razu rzucono mnie na głęboką wodę bo kolejne 2 dni spędziłam na lokalnej parafii(św. Józefa w Lungi) czyli sami czarnoskórzy księża! Warunki afrykańskie :) Księża bardzo życzliwi i tacy beztroscy:) Ale bardzo dbali o mnie! Biskup miał tu 2 bierzmowania i odwiedzał lokalne wioski i oczywiście zabierał mnie wszędzie ze sobą. Tutaj jest naprawdę biednie. Ludzie mieszkają w prymitywnych warunkach, ale każdy ma oczywiście komórkę!:) ­­Bez wątpienia byłam zjawiskiem dla wszystkich. Wszyscy krzyczeli „opporto”- biały człowiek, na mój widok, a dzieci podbiegają i chcą oczywiście dotknąć.
Byliśmy na bierzmowaniu u Ksawerianów(włosi) i Salejzanów(międzynarodowo).Na Mszy dużo tańców i rytmów:) Oczywiście wszędzie później pyszny obiad:)
 W niedzielę dotarliśmy do Makeni. Jest tu pięknie!!!Mieszkam przez miesiąc(może dłużej) u stóp góry w domu rekolekcyjnym/konferencyjnym Mari Goeretti. Mam kucharza! –Józef. Ponieważ mieszkam teraz daleko od kurii tj. biura, to przyjeżdża po mnie kierowca.  O żadnej adaptacji nie ma mowy, ja już normalnie pracuję! Wczoraj mimo mojej choroby żołądkowej ściągnęli mnie na godzinę do pracy bo trzeba było wysłać dokumenty do Włoch via mail. Tutaj mało kto potrafi np. dołączyć pliki do maila czy użyć dobrze skanera. Więc faktycznie moja pomoc się przydaję. Jednak dla mnie to też jest wyzwanie, bo sprzęt i internet jest bardzo kiepski. Do pracy więc przychodzę już z własnym laptopem i mogę działać:) Mam asystenta Petera, dużo mi pomaga(uczy mnie), a przede wszystkim jest moim przewodnikiem tutaj. Dobrze nam się pracuje razem. Dołączam się też   do grupy Foccolari.
Generalnie jak ktoś chce to może tu zrobić bardzo wiele np. poprowadzić kurs komputerowy. Potrzeby są tu ogromne!
Niesamowite jest to jak Pan Bóg to wszystko prowadzi! Niczego mi nie brakuje. I wszystko przyjmuję ze spokojem. Naprawdę kto zaufa Panu ten stokroć więcej otrzymuje! Bałam się przed wyjazdem, że nikt się mną nie zajmie na początku, a tu Biskup naprawdę zadbał o każdy szczegół. W ogóle, to bardzo dobry człowiek z niego i ma ogromne poczucie humoru : )))
Ludzie zaś tu są bardzo życzliwi i otwarci! Pełno dzieciaków!:) I jest tu potrzebna ewangelizacja bo islam rośnie tu w siłę coraz bardziej.
Poznaję już też powoli więcej „Opporto” czyli białych ludzi. Spotykają się oni we wtorki i czwartki. Dziś mój sąsiad Louis( z Meksyku) mam mnie wszystkim przedstawić.
Cieszę się, że tu jestem i widzę, że mam tu być:)
Musze się tylko jeszcze min.przyzwyczaić do mężczyzn trzymających się za rękę  i półnagich kobiet, ale myślę, że przywyknę  : )))No i ten brud, oni tu nie sprzątają. Wyobraźcie sobie łazienkę nie sprzątaną od nowości! I tak właśnie moja wyglądała. Ale to nie znaczy oczywiście, że nie dbają tu o siebie. Po prostu nie przywiązują wagi do warunków mieszkaniowych. Ale to nic w porównaniu do tego jak tu jest pięknie i w ogóle ta atmosfera tutaj!:)
Oczywiście mam ogromne problemy żołądkowe, każdy posiłek odchorowuje. Mam nadzieję, że będzie lepiej.
Proszę o modlitwę i zapewniam ze swojej strony
Kate
Już oficjalnie Secretary of the Bishop : )