wtorek, 13 grudnia 2011

Dużo się dzieje.

Ostatnio dużo się dzieje. Nie ma jednak to żadnego  związku z gorączką przedświąteczną . Wczoraj dopiero zauważyłam przy drodze wystawioną dekorację świąteczną na sprzedaż i uświadomiłam sobie, że Boże Narodzenie już za chwile.Tutaj nie ma Mikołajów na każdym rogu, choinek, świątecznych piosenek i szału zakupów.  Czasem w radio lecą jakieś świąteczne hity, ale to rzadko. Nie ma co się dziwić skoro to kraj muzułmański.    
                                              
A dużo się dzieje ostatnio bo dużo uroczystości w diecezji. W listopadzie było obchodzona pięćdziesiąta rocznica istnienia parafii w Kambii.  Było więc dużo parafian, gości,  kapłanów posługujących wcześniej  w Kambii. Podczas Mszy Św. odbyło się też bierzmowanie  i zaręczyny kilku par. Bp.Biguzzii poinformował też na koniec Mszy Św.,że już wkrótce parafia zostanie oficjalnie przekazana w ręce polskich misjonarzy.  
                                                                                                                                                
Początkiem grudnia zaś były święcenia kapłańskie. Został wyświęcony jeden ksiądz. Święcenia odbyły się w Jego rodzinnej parafii  w Magburaka.

No i w ostatnią sobotę konsekracja kościoła św.G.Confortiego. Jest to parafia prowadzona przez Ksawerianów z Włoch. Duchowe przygotowania trwały już na 3 dni wcześniej. Od środy była w kościele Adoracja, konferencje i uroczyste nieszpory. Wszystko po to by przygotować wiernych na to ważne wydarzenie. Na uroczystość przyjechał abp.Freetown i Nuncjusz. Miał też być Biskup z Parmy, ale w ostatniej chwili odwołał przyjazd.  Było zaś wielu zagranicznych gości. Min.dorosłe już dzieci fundatora ołtarza, który był bierzmowany przez bp.Confortii , a który nie doczekał się konsekracji gdyż zmarł w czerwcu br. Jego synowie nie kryli wzruszenia…
Oczywiście tłumnie przybyli wszyscy parafianie, którzy aktywnie uczestniczyli w całej uroczystości. Ku zaskoczeniu wszystkich całość zaczęła się punktualnie!!To rzadkość tutaj np. święcenia rozpoczęły się z godzinnym poślizgiem.
Ksawerianie jednak już od wielu miesięcy uczą tutaj punktualności i są w tym konsekwentni . Efektem czego było, że na 5 min. przed planowanym czasem rozpoczęcia Mszy, wszyscy grzecznie zajęli już miejsca w kościele .   
                                                                                                                                                                 
W dziale zdjęcia, zamieściłam trochę zdjęć z tych wydarzeń.

A tak w hostelu w którym mieszkam też ostatnio dużo się dzieje tj.duży ruch. Pełno gości miejscowych czy z Europy. Nie ukrywam odbija się to trochę na moim „odpoczynku”, którego coraz mniej.
Choć ma to też trochę plusów. Ostatnio przyjechała tu Julia z Włoch, która nadzorowała projekt zakupu sprzętu do szpitala i szkoleń  personelu. Spędziłyśmy ze sobą dużo czasu dzieląc się spostrzeżeniami, wrażeniami. Julia pracowała w wielu krajach Afryki i stwierdziła, że w Sierra Leone jest najtrudniej. Trzeba obniżać standardy i wymogi projektu bo miejscowi nie potrafią im sprostać .Brak  prądu, normalnego internetu utrudnia też bardzo nadzór i przeprowadzenie projektu do końca. Nie wspominając już żeby tu „wydostać” zamówiony towar który przypłyną do portu, trzeba mieć na miejscu swoich ludzi, których dobrze się za to opłaca. Korupcja tutaj jest na porządku dziennym. Kto ma pieniądze, ma władze.

A ja powoli oswajam się z myślą, że już niedługo skończę swoją posługę w Makeni i rozpocznie się nowa misja i dla mnie w Kambii. Z jednej strony się cieszą, a z drugiej szkoda. Tak jest zawsze jak zaczyna się coś nowego:) W Makeni znam dużo ludzi i wszyscy dobrze mnie znają. Nie ukrywam, że dobrze mi się z nimi żyje.  Szczególnie z dziećmi z mojej ulicy : )))  No, ale moje doświadczenia z Makeni podsumuję dłużej kiedy przyjdzie na to pora…Pewnie trochę się rozpiszę bo jest o czym:)

A teraz wyczekuję czwartku albowiem…
….:)

Prosimy więc o modlitwę!


piątek, 11 listopada 2011

Samochody

Po długim oczekiwaniu w końcu dotarły!Mam na myśli samochody. Dla każdego misjonarza samochód to niezbędne narzędzie pracy.  Dzięki wsparciu diecezji warszawsko-praskiej udało się je w końcu zakupić.
Teraz zaczęła się jazda po afrykańskich drogach. Akurat w Makeni droga przez miasto jest w miarę zrobiona jednak żeby się po niej przemieszczać wymaga to dużego skupienia i jak to się mówi, trzeba mieć oczy na około głowy. Przepisów raczej nikt nie przestrzega i nawet nie da się przewidzieć jak dany kierowca,pieszy może się zachować.
Dla mnie najgorzej jest z motocyklistami.Jest ich tu najwięcej i generalnie jeżdżą jak chcą,nie rozglądają się,wjeżdzają na przeciwny pas, nie używają kierunkowskazów itd.Piesi też nie mają tu nawyku rozglądanie się wchodząc na ulice, a zazwyczaj idą sobie środkiem drogi. Klakson też już mało kiedy pomaga.Po prostu trzeba jeździć wolno.Poza miastem jest oczywiście dużo lepiej,bo  jest praktycznie pusta droga.

W poniedziałek było tutaj święto państwowe,czyli wolny dzień więc wybraliśmy się z xJackiem do stolicy Freetown. Tam to dopiero korki!I tu nie chodzi mi o samochody, ale o tłumy ludzi przemieszczających się po ulicy.Nawiedziliśmy Katedrę św.Jerzego,poszliśmy też pod symbol Freetown - Cotton Tree(drzewo  w centrum ronda). Głównym celem naszej wycieczki było oczywiście zorientowanie się w tym co można kupić,dostać i za ile. Głównie chodziło nam sprzęt elektron.i budowlane.Ceny oczywiście wysokie.Nakupiliśmy też min. trochę pomidorów bo w Makeni nie ma.Też i tutejsze śliwki,które smakują jak gruszki w occie:) Zatrzymała nas nawet policja i poinformowała,że jechaliśmy odcinek drogi pod prąd. Spytałam się gdzie w takim razie jest znak,że jest to droga jednokierunkowa.W odpowiedzi usłyszeliśmy,że nie ma znaku,ale wszyscy wiedzą!:)Na to spytałam się skąd my mamy wiedzieć jeśli jesteśmy tu pierwszy raz?I znowu "wszyscy wiedzą, powinniście wiedzieć"!I to jest właśnie kodeks drogowy w Afryce!Po krótkich negocjacjach puścili nas wolno:)

A w Makeni wszyscy żyją już zmianą na urzędzie Biskupa.Nazwisko nominata ma być ogłoszone w grudniu. Już teraz oczywiście krążą różne plotki i spekulacje:) W Kurii więc duży ruch bo każdy ma pełno spraw i chce wszystko załatwić przed zmianą.Ja swoje obowiązki w Kurii mam ponoć zakończyć pod koniec stycznia.

XJacek jeździ już do Kambii i przygląda się pracy na parafii. Oczywiście oczekujemy przyjazdu Polskich Księży,którzy przylecą już 15 grudnia.

Powoli już zmienia się pogoda.Kończy się pora deszczowa czyli deszcz już rzadziej pada i robi się naprawdę gorąco!No,ale lepsze to niż listopadowa pogoda w Polsce:)

Jak ktoś jest spostrzegawczy,to zauważył,że po prawej stronie bloga, w dziale "linkownia"są dodane dwa nowe linki!:) Wiele osób pytało się mnie jak mogą pomóc misjom więc odpowiedź już jest:)

Od samochody

niedziela, 9 października 2011

Welcome back!

I już w Sierra Leone! Wróciliśmy na misje z ks. Jackiem 5 października, we wspomnienie św.Faustyny. Rano o 6.00 Msza Św. w kaplicy na Okęciu pod przewodnictwem abp.Hosera, pożegnania i odlot (relacja tutaj http://www.diecezja.waw.pl/dokument.php?id=2347 ). Przystanek w Londynie i wieczorem o 21.00 byliśmy już na sierraleońskiej ziemi. Teraz jest pora deszczowa, więc wysiadając z samolotu uderzyło nas parne, gorące powietrze. Wilgotność powietrza teraz tutaj to ok. 86 %. Na lotnisku czekał na nas już Fr.Edwin, który zawiózł nas do parafii przy lotnisku na nocleg. Następnego dnia mieliśmy prom do Freetown  i potem już prosto do Makeni.

I od tej pory powitaniom nie ma końca. Co chwile ktoś przychodzi, wita się, wszyscy się wyrażają radość z naszego powrotu. Oczywiście składają też kondolencje i wspominają ks.Andrzeja.

Ja pierwsze dwa spędziłam oczywiście na sprzątaniu. Mój pokój nie nadawał się do zamieszkania. Była to jedna wielka pajęczyna ciągnąca się od sufitu do podłogi! Ale 2 dni pracy i już jest prawie ok.
Zaskoczona też jestem wieloma zmianami w Makeni. Powstała droga przez miasto, stawiane są też latarnie co znaczy, że nadchodzi tu wielkimi krokami elektryczność! No i dużą niespodzianką jest nowy supermarket w którym można praktycznie dostać wszystko! Jak właściciel marketu(Libańczyk) mnie zobaczył, to od razu z dumą oprowadził mnie i ks.Jacka po nowym lokalu : ) Niestety ceny masakryczne. Wiele produktów jest dwu a nawet trzykrotnie droższe niż w Polsce. Np.mleko – kilkanaście zł, serek w plasterkach 15zł, parówki 17 zł itd. Są też oczywiście rzeczy w podobnej cenie, ale jest ich zdecydowana mniej. W sklepie jest oczywiście ruch, ale głównie są to biali, których stać na to.

Dziś natomiast ks.Jacek przewodniczył Mszy w kościele bł.Confortiego. Zostaliśmy też oficjalnie znowu przywitani przez proboszcza i parafian. Następnie Fr.Natalio(przełożony Xaverianów) zaprosił nas do siebie na włoską kawę:) 

A tak to aklimatyzujemy się powoli. Pogoda nie jest taka zła. Dziś jest nawet przyjemnie. Noce są zdecydowanie chłodniejsze więc da się spać. Jedynie co, to tradycyjnie afrykański hałas więc zatyczki do uszu poszły już w ruch :)
Już wkrótce udamy się w kierunku Kambi gdzie ma powstać pierwsza w Sierra Leone Polska Misja Katolicka.

Dziękuję wszystkim za modlitwę i proszę o więcej!

poniedziałek, 21 marca 2011

Conforti

Wczoraj mieliśmy ważne wydarzenie w Parafii bł.Conforti. W końcu po długim oczekiwaniu został pobłogosławiony nowy kościół i została odprawiona w nim pierwsza Msza Święta, której przewodniczył oczywiście bp.Biguzzi.

Do tej pory za kościół służył budynek tymczasowy ,zaadaptowany na potrzeby kościoła.

Przygotowania do tego wydarzenia trwały już od zeszłej środy. Oczywiście były to przede wszystkim przygotowania duchowe, po przez codzienną Adorację. Tak jak bp.Biguzzi powiedział w homilii, że to właśnie wierni mają stawać się żywymi kamieniami Kościoła, to oni stanowią i mają go dalej budować. Nowy budynek kościoła ma właśnie pomóc i służyć w budowaniu żywej wspólnoty Kościoła.

Nie była to jeszcze konsekracja kościoła gdyż wszyscy chcą jeszcze przynajmniej z tym poczekać do 23 października. Ponieważ właśnie wtedy, bł. Guido M.Conforti zostanie kanonizowany i będzie już można konsekrować kościół pod wezwaniem św.Confortiego : )

Tutaj trochę więcej o przyszłym świętym:

I trochę zdjęć:




środa, 9 marca 2011

Przyjazd Księży i Sióstr z Polski


11 lutego w święto Matki Bożej z Lourdes dwóch księży(ks.Jacek i ks.Andrzej) z diecezji warszawsko-praskiej przylecieli na misje do Sierra Leone. Towarzyszyły im dwie Siostry Loretanki z Warszawy -S.Zofia (Matka Generalna Zgromadzenia) i s.Zuzanna (ekonomka). Siostry przyleciały na tydzień w celu rozeznania sytuacji i potrzeb i ewentualnego podjęcia decyzji o przyszłej pracy misyjnej w Diecezji Makeni.
Całą czwórkę przywitałam na lotnisku w Lungi razem miejscowym proboszczem Emmanuelem. Po krótkim postoju w parafii św.Józefa udaliśmy się prosto do Makeni. Niestety było już ok.20.00  i nic nie było już widać(tutaj robi się ciemno o 19.00) więc Księża i Siostry zaczęli dopiero „odkrywać” Afrykę następnego dnia. Już w niedzielę udaliśmy się wszyscy razem z ks.Biskupem do Port Loko i Kambii.
Parafia w Port Loko jest pod wezwaniem Matki Bożej z Lourdes, w związku z tym była uroczysta Msza odpustowa. Nowi misjonarze zostali kilkakrotnie serdecznie przywitani przez miejscowego proboszcza Msgr.John D. i parafian. Po Mszy bp.Biguzzi pobłogosławił grotę Matki Bożej z Lourdes. Następnie udaliśmy się  obejrzeć dom, który mógłby posłużyć Siostrom za klasztor gdyby podjęły decyzje o rozpoczęciu misji w Sierra Leone. Też obejrzeliśmy miejscowe szkoły.
Po obiedzie ruszyliśmy do miejscowości Kambia przy granicy z Gwineą, gdzie znajduję się przyszła parafia Polskich Misjonarzy. Przywitał nas tam miejscowy Proboszcz, Fr.Edwin wraz z katechistami, dyrektorami szkół, kierownikiem chóru etc. Opowiadali nam o Kambii i o parafii św. Augustyna. Następnie ks.Biskup pokazał nam okolice i nawet przekroczyliśmy granicę Sierra Leone! Zmęczeni, ale  pełni wrażeń udaliśmy się do Makeni. Po drodze wstąpiliśmy do sąsiedniej parafii aby przedstawić i  przywitać się z misjonarzami z Meksyku.
Kolejny tydzień minął na zwiedzaniu okolicy. Odwiedziliśmy lokalne szkoły, przedszkole, radio, uniwersytet, bazę wojskową,  itd. Największą atrakcją dla Księży i Sióstr była wizyta w jednej z lokalnych wiosek, gdzie ludzie mieszkają w typowych afrykańskich glinianych chatkach, przykrytych strzechą. Gdziekolwiek się udaliśmy witano nas bardzo ciepło i serdecznie. Zawsze licznie otoczeni przez dzieci, które żywo reagują na każdego „opohto”(białego człowieka).
W ostatni dzień pobytu Sióstr, dzięki temu, że przyjechaliśmy dużo wcześniej na lotnisko, udało nam się nie tyle zobaczyć ocean ,ale był czas żeby nawet pochodzić po plaży! Zajechaliśmy bowiem do domu Ksawerianów w Lungii, który jest położony nad piękną plażą.
Obecnie ks.Jacek i ks.Andrzej są na różnych parafiach i przyglądają się  pracy „starszych” misjonarzy. Ks. Jacek jest w górach w Mongo u Ksawerianów a ks.Andrzej u Augustianów w Kamalo. Za kilka miesięcy udadzą się do Kambii czyli do swojej przyszłej parafii.
Tutaj dużo zdjęć, autorstwa s.Zuzanny

sobota, 22 stycznia 2011

Święcenia kapłańskie

Dziś Kościół Katolicki wzbogacił się o trzech nowych kapłanów! Święcenia kapłańskie odbyły się w Makeni  w tzw. ogrodzie palmowym, znajdującym się na tyłach Katedry Matki Bożej Fatimskiej. Święceń udzielił oczywiście bp. Biguzzi.

Księża, zgromadzenia zakonne oraz wierni świeccy zgromadzili się licznie, przybywając nie tylko z diecezji z Makeni, ale z całego Sierra Leone. Tutaj nie są zapraszane jedynie parafie do których należeli diakoni czy w których pełnili posługę, ale wszystkie parafie z całej diecezji. Jest to zrozumiałe gdyż na całą diecezję przypada zaledwie ( jeśli chodzi o kraj misyjny, to „aż”) 21 parafii. 

Uroczystość zaplanowana na godz.10.00 rozpoczęła się już tradycyjnie zgodnie z „afrykańskim czasem” czyli o 10.30. 

Już jest zwyczajem, że przy takiej uroczystości , Msza Święta bogata jest w obfitą oprawę muzyczną i kilka tanecznych procesji. Nie zabrakło też naszej „Barki” odśpiewanej w lokalnym języku Krio.

Bp. Biguzzi w swojej homilii odniósł się nie tylko do wyjaśnienia znaczenia sakramentu kapłaństwa, ale też udzielał rad i swego rodzaju życzliwych napomnień. Zaznaczył, że kapłaństwo nie jest ścieżką kariery, nie jest zawodem, ale jest posługą opartą na wierze i wierności. Powtórzył za Matką Teresą z Kalkuty, że nie jest to droga zdobywania sukcesów, ale świętości i uświęcania innych. Zwrócił się też do wszystkich wiernych o wsparcie i otoczenie modlitwą kapłanów.Skupieniu się nie na narzekaniu, ale na zaangażowaniu się na rzecz Kościoła, a co za tym idzie na współpracy z pasterzami.

Obecnie w diecezji posługuje 33 kapłanów diecezjalnych, 2 fideidonistów z Nigerii (kapłani diecezjalni posłani na misje do innego kraju). Liczba fideidonistów wzrośnie o kolejnych dwóch ponieważ już w lutym przybędą dwaj misjonarze z diecezji warszawsko-praskiej! Znajduję się także 6 męskich zgromadzeń zakonnych. 

Dla mnie ta uroczystość święceń oczywiście różniła się od tych w których miałam zwyczaj uczestniczyć w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela czy w Katedrze św. Floriana w Warszawie. Choćby tym, że nie musiałam przychodzić wcześniej, zajmować dobrego miejsca stojącego. Dziś przyjechałam spokojnie pięć minut przed rozpoczęciem, nie martwiąc się o miejsce gdyż z racji pełnionej posługi, mam ten przywilej „dobrego miejsca” na wszelkich uroczystościach :)

To co mnie uderzyło, to ogromna radość wszystkich wiernych, która udzielała się każdemu. To też zaangażowanie każdej parafii w przygotowanie całej uroczystości. Odczuwało się namacalnie, że dziś jest dzień radości, że dziś trzeba dziękować Bogu i się weselić!

A z ciekawostek to, że dziś został wyświęcony na kapłana Benjamin, pierwszy Sierra Leonczyk, którego tu poznałam. To On bowiem razem z bp.Biguzzim odebrał mnie z lotniska. Też przez pierwsze dwa dni mojego pobytu pilnował żeby mi niczego nie brakowało i służył chętnie dobrą radą i pomocą.

Pamiętajmy w modlitwie o naszych kapłanach!

A oto i trochę zdjęć:
http://picasaweb.google.com/kasiawrob/Ordination2011?feat=directlink


czwartek, 13 stycznia 2011

Sytuacja dzieci cd.


 W poniedziałek spotkałam się z Peterem (pisałam w poprzednich postach o Nim) i przedstawiłam Mu swoje obserwacje odnośnie sytuacji dzieci.
Niestety potwierdził tylko moje spostrzeżenia. Zaznaczył, że najtrudniejsza sytuacja jest właśnie chłopców, którzy są wysyłani z wiosek do innych miejscowości, w celu zdobycia wykształcenia. Chłopcy Ci mieszkają wtedy z krewnymi, którzy nie traktują ich dobrze. Peter powiedział mi, że często wykonują najgorszą pracę,  nie dostają nawet jedzenia raz dziennie, traktuje się ich zdecydowanie gorzej niż innych członków rodziny. Podobna sytuacja spotyka dzieci z rodzin poligamicznych. Dzieci, które mieszkają w domu np. z nieswoim ojcem.  Peter sam teraz też pomaga dwóm mały dziewczynkom, na tyle na ile może.
Z resztą niejednokrotnie się zastanawiałam jak żyją tutaj rodziny poligamiczne. Nawet jeśli ojciec rodziny pracuje, to zarabia ok.100$ miesięcznie . Tutaj są to bardzo dobre zarobki. Jednak żywność jest bardzo droga! Jedzenie nie odbiega od naszych polskich cen. Jedynie co jest tańsze to owoce. A w takiej poligamicznej rodzinie jest zawsze co najmniej kilkanaścioro dzieci. Peter wytłumaczył mi, że dzieci czy nawet dorośli, jedzą zazwyczaj 1x dziennie wieczorem, i z tego, jeśli są wstanie, odkładają coś na rano. Jeśli natomiast nie ma wystarczająco jedzenia dla wszystkich, najpierw dostają najmłodsi i rodzice. A reszta dzieci…?
Dziś Jozef znowu odwiedził mnie też i wieczorem. Przychodzi teraz z małą małpką na rękach i oznajmia mi(uprzedzając moje pytanie), że dał jej banana:)  Cieszę się, że przychodzi bo przez ostatnie kilka dni Go nie było. Opiekun zabronił Mu mnie odwiedzać. Po prostu zazdrość…Jednak razem Siostrami zauważyłyśmy Go przedwczoraj jak niósł wodę dla całej rodziny. Na początku nic nie chciał mówić i widać było , że był wystraszony, obawiał się, że ktoś może Go zobaczyć jak rozmawia z Nami. Powiedziałam Mu, że się o niego martwiłyśmy. Gdybyście widzieli Jego uśmiech! Oczywiście gdy w końcu wyciągnęłam z niego prawdę, to od razu porozmawiałam z Jego opiekunem…Sytuacja robi się naprawdę nieprzyjemna. Peter powiedział mi też, że z powodu zazdrości, mogą nawet odesłać chłopca z powrotem do wioski.
Dziś Jozef od sowich opiekunów nie dostał żadnego posiłku…
*Dziękuję też wszystkim za maile i chęć pomocy. Nie odpisuje bo już niedługo zamieszczę informacje na blogu. Będzie możliwość wpłacenia pieniędzy na edukacje i na wyżywienie dla dzieci. Jednak możliwość „adopcji dziecka”tj. opłacenia szkoły konkretnemu dziecku, będzie możliwa dopiero po wakacjach. Też podobnie odnośnie studentów.
Obecnie będzie można wpłacić na edukacje. Pieniądze te chcę przeznaczyć na zakupów zeszytów i długopisów, które właśnie w tej chwili dzieci najbardziej potrzebują, bo już zużyły to co miały. A także na zakup plecaków. Choćby dla Jozefa, który ma tylko reklamówkę.
Jeśli chodzi o żywność, to chce zwyczajnie zakupić ryż (podstawa wyżywienia tutaj) dla dzieci. Jestem w ciągłym kontakcie z Misjonarkami Miłości i one doskonale wiedzą, gdzie taki worek ryżu najlepiej zawieść. Oczywiście trzeba zawsze dopilnować żeby trafił do dzieci. Koszt dużego worka z ryżem to ok.130 000 Le czyli ok.100 zł. Pieniądze będzie można przesłać na konto diecezji Makeni. Za każdym razem ofiarodawca otrzyma rachunek zakupu i zdjęcie :)


niedziela, 9 stycznia 2011

Dzieci

Już kilkakrotnie przymierzałam się do tego by napisać trochę o sytuacji dzieci w Sierra Leone jednak ciągle odkładałam to na później. Jest to bowiem dla mnie naprawdę trudny i ciężki temat. Niestety za bardzo nic dobrego nie jestem w stanie napisać. 

Tak jak u nas podkreśla się ciągle prawa dziecka, walczy się by godność małych obywateli była zawsze chroniona tak tutaj dzieci nie mają praktycznie żadnych praw. 

Dziecko w rodzinie jest ostatnie w hierarchii. Gdy jeszcze jest małe, rodzice i krewni dbają i troszczą się o nie, ale tylko do czasu jak już tylko zacznie chodzić, mówić i mieć siłę by np. przynieść 3l wody. Wtedy maluchy już zaczynają pracować tj. ładniej mówiąc pomagać rodzicom. I tak o to każdego wieczoru i poranka widzę dzieci w wieku przedszkolnym, które niosą wodę w wiaderkach na głowie dla swoich rodziców. To właśnie dzieci są odpowiedzialne za to by dostarczyć wodę ojcu i reszcie rodziny.

A jeśli chodzi o wyżywienie, to najpierw muszą najeść się dorośli, potem jeśli coś zostanie jest to dawane dzieciom. Tak dzieci dostają zazwyczaj 1 posiłek dziennie. Nie dziwię się też, że jak widzą jakiegoś „ophoto”to proszą go o pieniądze, nie dostają bowiem pieniędzy od swoich rodziców. Jeśli uda się takiemu dziecku zdobyć jakiś grosz , to przeznacza go na porcje ryżu by w końcu coś zjeść.

Chłopcy tak wieku ok.10 lat już pracują. Często widzę ich sprzedających różne rzeczy, czy pracujących na farmach. Praca ta jest zazwyczaj za samo jedzenie. Jak jeszcze rodzice dbają jakoś o dziewczynki, o to żeby zawsze ładnie wyglądały, to chłopcami nikt się nie przejmuje. Są oni często pozostawieni sami sobie. Też wiele jest tu sierot , które straciły rodziców podczas wojny.

Na początku jak tu przyjechałam odniosłam takie wrażenie, że wszyscy tu troszczą się o siebie wzajemnie. I tak też po części jest. Za dzieci czują się odpowiedzialni wszyscy tj. każdy może upomnieć dziecko, wytłumaczyć mu coś, przytulić czy nakarmić. Jednak tymi którzy dzielą się jedzeniem z dziećmi często nie są rodzice tylko jacyś np. bogatsi sąsiedzi/krewni. Tak jak napisałam w innym poście, że jest to normalne tutaj, że jeśli ktoś ma czegoś więcej to się dzieli z innymi. Jeśli zaś rodzic nie ma dziś jedzenia, to zadba przede wszystkim o siebie a nie o swoje maleństwa.

Dzieci jeśli już chodzą do szkoły, to zazwyczaj idą bez śniadania, bez wody. O braku długopisu czy zeszytu już nie wspomnę.

Kolejna rzecz to dzieci są tu wychowywane twardą ręką. I nie ma znaczenia czy ma 2 latka czy 16 lat. Jeśli zrobi coś źle czy zachowa się jak nie trzeba jest karcone. Uwierzcie, interweniowanie, tłumaczenie itd. nie wiele daje. To co słyszę, to że jest to sprawa kulturowa i żeby się nie mieszać. Ja jednak nie przestanę się mieszać i nie przestanę tłumaczyć.

Z wielu z tych rzeczy nie zdawałam sobie sprawy aż poznałam Jozefa. Jozef ma 12 lat i jest chłopcem, który czasem przychodzi do hostelu by pomóc w drobnych pracach tj. grabieniu liści, utrzymaniu porządku na podwórku. 

Przykuł moją uwagę bo praktycznie się nie uśmiechał. Też jako jedyne z dzieci nigdy nie poprosił mnie o nic, nawet o cukierka. Zawsze grzecznie się witał i wszystko to co robił wykonywał bardzo sumiennie. Pewnego dnia zauważyłam Go gdy jadłam obiad i zapytałam się czy nie zjadłby czegoś. Pokiwał tylko głową twierdząco. Nałożyłam mu jedzenie na talerz a On…zjadł w jednej chwili, bardzo łapczywie aż się trząsł… Uśmiechnął się i podziękował. Ja nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa, łzy mi tylko napłynęły do oczu…Byłam też zła na siebie, że wcześniej się nie zorientowałam, że dziecko które jest blisko mnie jest głodne…

Zrobiłam wywiad odnośnie tego chłopca. Dowiedziałam się, że pochodzi z wioski i rodzice wysłali Go do Makeni aby skończył szkołę. Jest muzułmaninem, ale uczęszcza do szkoły chrześcijańskiej. Jest pod opieką jednego z pracowników naszego hostelu. Rodzice Jozefa przywożą jedzenie dla całej rodziny z którą mieszka, ale jak widać jego opiekunowie nie dzielą z nim dobrze. Chłopiec też jest często wyśmiewany przez dorosłych i rówieśników. Twierdzą, że ma duże oczy, jest brzydki i mówią na niego „mały diable”. Jak dla mnie Jozef niczym nie różni się od innych dzieci tutaj. Może jedynie tym, że na złośliwość nie odpowiada złośliwością.

Powiedziałam więc Jozefowi, że jeśli nie dostanie śniadania czy obiadu żeby przychodził do mnie. I tak widuję go już codziennie. Przychodzi do mnie często. To co mnie urzekło to, to że jest uczciwy. Czasem przychodzi się tylko przywitać ze mną i powiedzieć, ze jadł i że nie jest głodny. Nie nadużywa więc mojego wsparcia. Siostry zakonne też się zaangażowały. Jak mnie nie ma to dbają żeby zjadł normalny posiłek.
Oczywiście przeprowadziłam też poważną rozmowę z jego opiekunami. Zwyczajnie zapytałam się ich czy ojciec Jozefa wie, że jego syn chodzi głodny?? I że może czas go uświadomić.. Dowiedziałam się też przy okazji, że mały nie ma nawet miejsca gdzie mógłby trzymać swoje rzeczy tj.kilka ubrań, zeszyt i długopis które nota bene dostał też ode mnie. Cały jego dobytek mieści się w małej reklamówce z którą chodzi wszędzie. Do końca nie uzyskałam jasnej też odpowiedzi czy mały śpi w domu czy może na werandzie…

Dziś Jozef nie je już łapczywie. Je spokojnie. Też częściej się uśmiecha. Jak to Siostry stwierdziły ostatnio, widać, że czuje się bezpieczniej i pewniej.

Coraz częściej też widzę Go jak zwyczajnie się bawi jak inni chłopcy, gdy oczywiście nie muszą pracować. Biega ze starym kołem od roweru i napędza je patykiem. Też robi sobie wiatraki z liści. Zabawek dzieci tu nie mają, same więc sobie robią zabawki z czego się da.

Chcę jednak zaznaczyć, że sytuacja dzieci zmienia się w tym kraju powoli na lepsze. Jest to jednak proces powolny i długotrwały. Misjonarze robią co mogą by wspierać i edukować najmłodszych i dorosłych. Też wiele organizacji przyjeżdża by realizować projekty służące małym obywatelom. Rząd też zaczął wprowadzać różne programy. Sytuacja też wiadomo przedstawia się trochę inaczej w katolickich rodzinach.

I jak rozmawiam właśnie z misjonarzami czy ludźmi z różnych organizacji, to wszyscy stwierdzają, że idzie ku dobremu, ale potrzeba jeszcze dużo pracy, cierpliwości i zwykłego miłosierdzia.

Teraz też gdy czytam słowa z Ewangelii takie jak; „Wy dajcie im jeść”, „Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych…”,”…cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili”, zupełnie inaczej je odbieram i interpretuje. Inaczej tzn. d o s ł o w n i e. Nie jest potrzebna żadna przenośnia, to jest samo życie tutaj, zwyczajne codzienne sytuacje.

Jednak kolejny problem z którym się trzeba zmierzyć, to taki, że nie jesteśmy wstanie pomóc każdemu…

"Panie Jezu, wciąż są ludzie, którzy zapominają o bliźnich, dlatego niektórzy zostali opuszczeni. Są tacy, którzy nie mają własnych domów i rodzin, są sami i żyje się im bardzo ciężko. Niektórzy już się przestali śmiać, wesoło rozmawiać i tylko spotykają ich przykrości. Proszę Cię za nimi, abyś odmienił ich los, aby znaleźli dobrych ludzi, co pomogą im godnie żyć i aby wiedzieli, że mają w Niebie Ojca, a na ziemi przyjaciół. Ty Jezu, żyjąc na świecie, zawsze brałeś biednych ludzi w obronę, weź i teraz, i spraw, aby moje serce i moje dłonie były dla nich dobre".