sobota, 22 stycznia 2011

Święcenia kapłańskie

Dziś Kościół Katolicki wzbogacił się o trzech nowych kapłanów! Święcenia kapłańskie odbyły się w Makeni  w tzw. ogrodzie palmowym, znajdującym się na tyłach Katedry Matki Bożej Fatimskiej. Święceń udzielił oczywiście bp. Biguzzi.

Księża, zgromadzenia zakonne oraz wierni świeccy zgromadzili się licznie, przybywając nie tylko z diecezji z Makeni, ale z całego Sierra Leone. Tutaj nie są zapraszane jedynie parafie do których należeli diakoni czy w których pełnili posługę, ale wszystkie parafie z całej diecezji. Jest to zrozumiałe gdyż na całą diecezję przypada zaledwie ( jeśli chodzi o kraj misyjny, to „aż”) 21 parafii. 

Uroczystość zaplanowana na godz.10.00 rozpoczęła się już tradycyjnie zgodnie z „afrykańskim czasem” czyli o 10.30. 

Już jest zwyczajem, że przy takiej uroczystości , Msza Święta bogata jest w obfitą oprawę muzyczną i kilka tanecznych procesji. Nie zabrakło też naszej „Barki” odśpiewanej w lokalnym języku Krio.

Bp. Biguzzi w swojej homilii odniósł się nie tylko do wyjaśnienia znaczenia sakramentu kapłaństwa, ale też udzielał rad i swego rodzaju życzliwych napomnień. Zaznaczył, że kapłaństwo nie jest ścieżką kariery, nie jest zawodem, ale jest posługą opartą na wierze i wierności. Powtórzył za Matką Teresą z Kalkuty, że nie jest to droga zdobywania sukcesów, ale świętości i uświęcania innych. Zwrócił się też do wszystkich wiernych o wsparcie i otoczenie modlitwą kapłanów.Skupieniu się nie na narzekaniu, ale na zaangażowaniu się na rzecz Kościoła, a co za tym idzie na współpracy z pasterzami.

Obecnie w diecezji posługuje 33 kapłanów diecezjalnych, 2 fideidonistów z Nigerii (kapłani diecezjalni posłani na misje do innego kraju). Liczba fideidonistów wzrośnie o kolejnych dwóch ponieważ już w lutym przybędą dwaj misjonarze z diecezji warszawsko-praskiej! Znajduję się także 6 męskich zgromadzeń zakonnych. 

Dla mnie ta uroczystość święceń oczywiście różniła się od tych w których miałam zwyczaj uczestniczyć w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela czy w Katedrze św. Floriana w Warszawie. Choćby tym, że nie musiałam przychodzić wcześniej, zajmować dobrego miejsca stojącego. Dziś przyjechałam spokojnie pięć minut przed rozpoczęciem, nie martwiąc się o miejsce gdyż z racji pełnionej posługi, mam ten przywilej „dobrego miejsca” na wszelkich uroczystościach :)

To co mnie uderzyło, to ogromna radość wszystkich wiernych, która udzielała się każdemu. To też zaangażowanie każdej parafii w przygotowanie całej uroczystości. Odczuwało się namacalnie, że dziś jest dzień radości, że dziś trzeba dziękować Bogu i się weselić!

A z ciekawostek to, że dziś został wyświęcony na kapłana Benjamin, pierwszy Sierra Leonczyk, którego tu poznałam. To On bowiem razem z bp.Biguzzim odebrał mnie z lotniska. Też przez pierwsze dwa dni mojego pobytu pilnował żeby mi niczego nie brakowało i służył chętnie dobrą radą i pomocą.

Pamiętajmy w modlitwie o naszych kapłanach!

A oto i trochę zdjęć:
http://picasaweb.google.com/kasiawrob/Ordination2011?feat=directlink


czwartek, 13 stycznia 2011

Sytuacja dzieci cd.


 W poniedziałek spotkałam się z Peterem (pisałam w poprzednich postach o Nim) i przedstawiłam Mu swoje obserwacje odnośnie sytuacji dzieci.
Niestety potwierdził tylko moje spostrzeżenia. Zaznaczył, że najtrudniejsza sytuacja jest właśnie chłopców, którzy są wysyłani z wiosek do innych miejscowości, w celu zdobycia wykształcenia. Chłopcy Ci mieszkają wtedy z krewnymi, którzy nie traktują ich dobrze. Peter powiedział mi, że często wykonują najgorszą pracę,  nie dostają nawet jedzenia raz dziennie, traktuje się ich zdecydowanie gorzej niż innych członków rodziny. Podobna sytuacja spotyka dzieci z rodzin poligamicznych. Dzieci, które mieszkają w domu np. z nieswoim ojcem.  Peter sam teraz też pomaga dwóm mały dziewczynkom, na tyle na ile może.
Z resztą niejednokrotnie się zastanawiałam jak żyją tutaj rodziny poligamiczne. Nawet jeśli ojciec rodziny pracuje, to zarabia ok.100$ miesięcznie . Tutaj są to bardzo dobre zarobki. Jednak żywność jest bardzo droga! Jedzenie nie odbiega od naszych polskich cen. Jedynie co jest tańsze to owoce. A w takiej poligamicznej rodzinie jest zawsze co najmniej kilkanaścioro dzieci. Peter wytłumaczył mi, że dzieci czy nawet dorośli, jedzą zazwyczaj 1x dziennie wieczorem, i z tego, jeśli są wstanie, odkładają coś na rano. Jeśli natomiast nie ma wystarczająco jedzenia dla wszystkich, najpierw dostają najmłodsi i rodzice. A reszta dzieci…?
Dziś Jozef znowu odwiedził mnie też i wieczorem. Przychodzi teraz z małą małpką na rękach i oznajmia mi(uprzedzając moje pytanie), że dał jej banana:)  Cieszę się, że przychodzi bo przez ostatnie kilka dni Go nie było. Opiekun zabronił Mu mnie odwiedzać. Po prostu zazdrość…Jednak razem Siostrami zauważyłyśmy Go przedwczoraj jak niósł wodę dla całej rodziny. Na początku nic nie chciał mówić i widać było , że był wystraszony, obawiał się, że ktoś może Go zobaczyć jak rozmawia z Nami. Powiedziałam Mu, że się o niego martwiłyśmy. Gdybyście widzieli Jego uśmiech! Oczywiście gdy w końcu wyciągnęłam z niego prawdę, to od razu porozmawiałam z Jego opiekunem…Sytuacja robi się naprawdę nieprzyjemna. Peter powiedział mi też, że z powodu zazdrości, mogą nawet odesłać chłopca z powrotem do wioski.
Dziś Jozef od sowich opiekunów nie dostał żadnego posiłku…
*Dziękuję też wszystkim za maile i chęć pomocy. Nie odpisuje bo już niedługo zamieszczę informacje na blogu. Będzie możliwość wpłacenia pieniędzy na edukacje i na wyżywienie dla dzieci. Jednak możliwość „adopcji dziecka”tj. opłacenia szkoły konkretnemu dziecku, będzie możliwa dopiero po wakacjach. Też podobnie odnośnie studentów.
Obecnie będzie można wpłacić na edukacje. Pieniądze te chcę przeznaczyć na zakupów zeszytów i długopisów, które właśnie w tej chwili dzieci najbardziej potrzebują, bo już zużyły to co miały. A także na zakup plecaków. Choćby dla Jozefa, który ma tylko reklamówkę.
Jeśli chodzi o żywność, to chce zwyczajnie zakupić ryż (podstawa wyżywienia tutaj) dla dzieci. Jestem w ciągłym kontakcie z Misjonarkami Miłości i one doskonale wiedzą, gdzie taki worek ryżu najlepiej zawieść. Oczywiście trzeba zawsze dopilnować żeby trafił do dzieci. Koszt dużego worka z ryżem to ok.130 000 Le czyli ok.100 zł. Pieniądze będzie można przesłać na konto diecezji Makeni. Za każdym razem ofiarodawca otrzyma rachunek zakupu i zdjęcie :)


niedziela, 9 stycznia 2011

Dzieci

Już kilkakrotnie przymierzałam się do tego by napisać trochę o sytuacji dzieci w Sierra Leone jednak ciągle odkładałam to na później. Jest to bowiem dla mnie naprawdę trudny i ciężki temat. Niestety za bardzo nic dobrego nie jestem w stanie napisać. 

Tak jak u nas podkreśla się ciągle prawa dziecka, walczy się by godność małych obywateli była zawsze chroniona tak tutaj dzieci nie mają praktycznie żadnych praw. 

Dziecko w rodzinie jest ostatnie w hierarchii. Gdy jeszcze jest małe, rodzice i krewni dbają i troszczą się o nie, ale tylko do czasu jak już tylko zacznie chodzić, mówić i mieć siłę by np. przynieść 3l wody. Wtedy maluchy już zaczynają pracować tj. ładniej mówiąc pomagać rodzicom. I tak o to każdego wieczoru i poranka widzę dzieci w wieku przedszkolnym, które niosą wodę w wiaderkach na głowie dla swoich rodziców. To właśnie dzieci są odpowiedzialne za to by dostarczyć wodę ojcu i reszcie rodziny.

A jeśli chodzi o wyżywienie, to najpierw muszą najeść się dorośli, potem jeśli coś zostanie jest to dawane dzieciom. Tak dzieci dostają zazwyczaj 1 posiłek dziennie. Nie dziwię się też, że jak widzą jakiegoś „ophoto”to proszą go o pieniądze, nie dostają bowiem pieniędzy od swoich rodziców. Jeśli uda się takiemu dziecku zdobyć jakiś grosz , to przeznacza go na porcje ryżu by w końcu coś zjeść.

Chłopcy tak wieku ok.10 lat już pracują. Często widzę ich sprzedających różne rzeczy, czy pracujących na farmach. Praca ta jest zazwyczaj za samo jedzenie. Jak jeszcze rodzice dbają jakoś o dziewczynki, o to żeby zawsze ładnie wyglądały, to chłopcami nikt się nie przejmuje. Są oni często pozostawieni sami sobie. Też wiele jest tu sierot , które straciły rodziców podczas wojny.

Na początku jak tu przyjechałam odniosłam takie wrażenie, że wszyscy tu troszczą się o siebie wzajemnie. I tak też po części jest. Za dzieci czują się odpowiedzialni wszyscy tj. każdy może upomnieć dziecko, wytłumaczyć mu coś, przytulić czy nakarmić. Jednak tymi którzy dzielą się jedzeniem z dziećmi często nie są rodzice tylko jacyś np. bogatsi sąsiedzi/krewni. Tak jak napisałam w innym poście, że jest to normalne tutaj, że jeśli ktoś ma czegoś więcej to się dzieli z innymi. Jeśli zaś rodzic nie ma dziś jedzenia, to zadba przede wszystkim o siebie a nie o swoje maleństwa.

Dzieci jeśli już chodzą do szkoły, to zazwyczaj idą bez śniadania, bez wody. O braku długopisu czy zeszytu już nie wspomnę.

Kolejna rzecz to dzieci są tu wychowywane twardą ręką. I nie ma znaczenia czy ma 2 latka czy 16 lat. Jeśli zrobi coś źle czy zachowa się jak nie trzeba jest karcone. Uwierzcie, interweniowanie, tłumaczenie itd. nie wiele daje. To co słyszę, to że jest to sprawa kulturowa i żeby się nie mieszać. Ja jednak nie przestanę się mieszać i nie przestanę tłumaczyć.

Z wielu z tych rzeczy nie zdawałam sobie sprawy aż poznałam Jozefa. Jozef ma 12 lat i jest chłopcem, który czasem przychodzi do hostelu by pomóc w drobnych pracach tj. grabieniu liści, utrzymaniu porządku na podwórku. 

Przykuł moją uwagę bo praktycznie się nie uśmiechał. Też jako jedyne z dzieci nigdy nie poprosił mnie o nic, nawet o cukierka. Zawsze grzecznie się witał i wszystko to co robił wykonywał bardzo sumiennie. Pewnego dnia zauważyłam Go gdy jadłam obiad i zapytałam się czy nie zjadłby czegoś. Pokiwał tylko głową twierdząco. Nałożyłam mu jedzenie na talerz a On…zjadł w jednej chwili, bardzo łapczywie aż się trząsł… Uśmiechnął się i podziękował. Ja nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa, łzy mi tylko napłynęły do oczu…Byłam też zła na siebie, że wcześniej się nie zorientowałam, że dziecko które jest blisko mnie jest głodne…

Zrobiłam wywiad odnośnie tego chłopca. Dowiedziałam się, że pochodzi z wioski i rodzice wysłali Go do Makeni aby skończył szkołę. Jest muzułmaninem, ale uczęszcza do szkoły chrześcijańskiej. Jest pod opieką jednego z pracowników naszego hostelu. Rodzice Jozefa przywożą jedzenie dla całej rodziny z którą mieszka, ale jak widać jego opiekunowie nie dzielą z nim dobrze. Chłopiec też jest często wyśmiewany przez dorosłych i rówieśników. Twierdzą, że ma duże oczy, jest brzydki i mówią na niego „mały diable”. Jak dla mnie Jozef niczym nie różni się od innych dzieci tutaj. Może jedynie tym, że na złośliwość nie odpowiada złośliwością.

Powiedziałam więc Jozefowi, że jeśli nie dostanie śniadania czy obiadu żeby przychodził do mnie. I tak widuję go już codziennie. Przychodzi do mnie często. To co mnie urzekło to, to że jest uczciwy. Czasem przychodzi się tylko przywitać ze mną i powiedzieć, ze jadł i że nie jest głodny. Nie nadużywa więc mojego wsparcia. Siostry zakonne też się zaangażowały. Jak mnie nie ma to dbają żeby zjadł normalny posiłek.
Oczywiście przeprowadziłam też poważną rozmowę z jego opiekunami. Zwyczajnie zapytałam się ich czy ojciec Jozefa wie, że jego syn chodzi głodny?? I że może czas go uświadomić.. Dowiedziałam się też przy okazji, że mały nie ma nawet miejsca gdzie mógłby trzymać swoje rzeczy tj.kilka ubrań, zeszyt i długopis które nota bene dostał też ode mnie. Cały jego dobytek mieści się w małej reklamówce z którą chodzi wszędzie. Do końca nie uzyskałam jasnej też odpowiedzi czy mały śpi w domu czy może na werandzie…

Dziś Jozef nie je już łapczywie. Je spokojnie. Też częściej się uśmiecha. Jak to Siostry stwierdziły ostatnio, widać, że czuje się bezpieczniej i pewniej.

Coraz częściej też widzę Go jak zwyczajnie się bawi jak inni chłopcy, gdy oczywiście nie muszą pracować. Biega ze starym kołem od roweru i napędza je patykiem. Też robi sobie wiatraki z liści. Zabawek dzieci tu nie mają, same więc sobie robią zabawki z czego się da.

Chcę jednak zaznaczyć, że sytuacja dzieci zmienia się w tym kraju powoli na lepsze. Jest to jednak proces powolny i długotrwały. Misjonarze robią co mogą by wspierać i edukować najmłodszych i dorosłych. Też wiele organizacji przyjeżdża by realizować projekty służące małym obywatelom. Rząd też zaczął wprowadzać różne programy. Sytuacja też wiadomo przedstawia się trochę inaczej w katolickich rodzinach.

I jak rozmawiam właśnie z misjonarzami czy ludźmi z różnych organizacji, to wszyscy stwierdzają, że idzie ku dobremu, ale potrzeba jeszcze dużo pracy, cierpliwości i zwykłego miłosierdzia.

Teraz też gdy czytam słowa z Ewangelii takie jak; „Wy dajcie im jeść”, „Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych…”,”…cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili”, zupełnie inaczej je odbieram i interpretuje. Inaczej tzn. d o s ł o w n i e. Nie jest potrzebna żadna przenośnia, to jest samo życie tutaj, zwyczajne codzienne sytuacje.

Jednak kolejny problem z którym się trzeba zmierzyć, to taki, że nie jesteśmy wstanie pomóc każdemu…

"Panie Jezu, wciąż są ludzie, którzy zapominają o bliźnich, dlatego niektórzy zostali opuszczeni. Są tacy, którzy nie mają własnych domów i rodzin, są sami i żyje się im bardzo ciężko. Niektórzy już się przestali śmiać, wesoło rozmawiać i tylko spotykają ich przykrości. Proszę Cię za nimi, abyś odmienił ich los, aby znaleźli dobrych ludzi, co pomogą im godnie żyć i aby wiedzieli, że mają w Niebie Ojca, a na ziemi przyjaciół. Ty Jezu, żyjąc na świecie, zawsze brałeś biednych ludzi w obronę, weź i teraz, i spraw, aby moje serce i moje dłonie były dla nich dobre".