niedziela, 9 stycznia 2011

Dzieci

Już kilkakrotnie przymierzałam się do tego by napisać trochę o sytuacji dzieci w Sierra Leone jednak ciągle odkładałam to na później. Jest to bowiem dla mnie naprawdę trudny i ciężki temat. Niestety za bardzo nic dobrego nie jestem w stanie napisać. 

Tak jak u nas podkreśla się ciągle prawa dziecka, walczy się by godność małych obywateli była zawsze chroniona tak tutaj dzieci nie mają praktycznie żadnych praw. 

Dziecko w rodzinie jest ostatnie w hierarchii. Gdy jeszcze jest małe, rodzice i krewni dbają i troszczą się o nie, ale tylko do czasu jak już tylko zacznie chodzić, mówić i mieć siłę by np. przynieść 3l wody. Wtedy maluchy już zaczynają pracować tj. ładniej mówiąc pomagać rodzicom. I tak o to każdego wieczoru i poranka widzę dzieci w wieku przedszkolnym, które niosą wodę w wiaderkach na głowie dla swoich rodziców. To właśnie dzieci są odpowiedzialne za to by dostarczyć wodę ojcu i reszcie rodziny.

A jeśli chodzi o wyżywienie, to najpierw muszą najeść się dorośli, potem jeśli coś zostanie jest to dawane dzieciom. Tak dzieci dostają zazwyczaj 1 posiłek dziennie. Nie dziwię się też, że jak widzą jakiegoś „ophoto”to proszą go o pieniądze, nie dostają bowiem pieniędzy od swoich rodziców. Jeśli uda się takiemu dziecku zdobyć jakiś grosz , to przeznacza go na porcje ryżu by w końcu coś zjeść.

Chłopcy tak wieku ok.10 lat już pracują. Często widzę ich sprzedających różne rzeczy, czy pracujących na farmach. Praca ta jest zazwyczaj za samo jedzenie. Jak jeszcze rodzice dbają jakoś o dziewczynki, o to żeby zawsze ładnie wyglądały, to chłopcami nikt się nie przejmuje. Są oni często pozostawieni sami sobie. Też wiele jest tu sierot , które straciły rodziców podczas wojny.

Na początku jak tu przyjechałam odniosłam takie wrażenie, że wszyscy tu troszczą się o siebie wzajemnie. I tak też po części jest. Za dzieci czują się odpowiedzialni wszyscy tj. każdy może upomnieć dziecko, wytłumaczyć mu coś, przytulić czy nakarmić. Jednak tymi którzy dzielą się jedzeniem z dziećmi często nie są rodzice tylko jacyś np. bogatsi sąsiedzi/krewni. Tak jak napisałam w innym poście, że jest to normalne tutaj, że jeśli ktoś ma czegoś więcej to się dzieli z innymi. Jeśli zaś rodzic nie ma dziś jedzenia, to zadba przede wszystkim o siebie a nie o swoje maleństwa.

Dzieci jeśli już chodzą do szkoły, to zazwyczaj idą bez śniadania, bez wody. O braku długopisu czy zeszytu już nie wspomnę.

Kolejna rzecz to dzieci są tu wychowywane twardą ręką. I nie ma znaczenia czy ma 2 latka czy 16 lat. Jeśli zrobi coś źle czy zachowa się jak nie trzeba jest karcone. Uwierzcie, interweniowanie, tłumaczenie itd. nie wiele daje. To co słyszę, to że jest to sprawa kulturowa i żeby się nie mieszać. Ja jednak nie przestanę się mieszać i nie przestanę tłumaczyć.

Z wielu z tych rzeczy nie zdawałam sobie sprawy aż poznałam Jozefa. Jozef ma 12 lat i jest chłopcem, który czasem przychodzi do hostelu by pomóc w drobnych pracach tj. grabieniu liści, utrzymaniu porządku na podwórku. 

Przykuł moją uwagę bo praktycznie się nie uśmiechał. Też jako jedyne z dzieci nigdy nie poprosił mnie o nic, nawet o cukierka. Zawsze grzecznie się witał i wszystko to co robił wykonywał bardzo sumiennie. Pewnego dnia zauważyłam Go gdy jadłam obiad i zapytałam się czy nie zjadłby czegoś. Pokiwał tylko głową twierdząco. Nałożyłam mu jedzenie na talerz a On…zjadł w jednej chwili, bardzo łapczywie aż się trząsł… Uśmiechnął się i podziękował. Ja nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa, łzy mi tylko napłynęły do oczu…Byłam też zła na siebie, że wcześniej się nie zorientowałam, że dziecko które jest blisko mnie jest głodne…

Zrobiłam wywiad odnośnie tego chłopca. Dowiedziałam się, że pochodzi z wioski i rodzice wysłali Go do Makeni aby skończył szkołę. Jest muzułmaninem, ale uczęszcza do szkoły chrześcijańskiej. Jest pod opieką jednego z pracowników naszego hostelu. Rodzice Jozefa przywożą jedzenie dla całej rodziny z którą mieszka, ale jak widać jego opiekunowie nie dzielą z nim dobrze. Chłopiec też jest często wyśmiewany przez dorosłych i rówieśników. Twierdzą, że ma duże oczy, jest brzydki i mówią na niego „mały diable”. Jak dla mnie Jozef niczym nie różni się od innych dzieci tutaj. Może jedynie tym, że na złośliwość nie odpowiada złośliwością.

Powiedziałam więc Jozefowi, że jeśli nie dostanie śniadania czy obiadu żeby przychodził do mnie. I tak widuję go już codziennie. Przychodzi do mnie często. To co mnie urzekło to, to że jest uczciwy. Czasem przychodzi się tylko przywitać ze mną i powiedzieć, ze jadł i że nie jest głodny. Nie nadużywa więc mojego wsparcia. Siostry zakonne też się zaangażowały. Jak mnie nie ma to dbają żeby zjadł normalny posiłek.
Oczywiście przeprowadziłam też poważną rozmowę z jego opiekunami. Zwyczajnie zapytałam się ich czy ojciec Jozefa wie, że jego syn chodzi głodny?? I że może czas go uświadomić.. Dowiedziałam się też przy okazji, że mały nie ma nawet miejsca gdzie mógłby trzymać swoje rzeczy tj.kilka ubrań, zeszyt i długopis które nota bene dostał też ode mnie. Cały jego dobytek mieści się w małej reklamówce z którą chodzi wszędzie. Do końca nie uzyskałam jasnej też odpowiedzi czy mały śpi w domu czy może na werandzie…

Dziś Jozef nie je już łapczywie. Je spokojnie. Też częściej się uśmiecha. Jak to Siostry stwierdziły ostatnio, widać, że czuje się bezpieczniej i pewniej.

Coraz częściej też widzę Go jak zwyczajnie się bawi jak inni chłopcy, gdy oczywiście nie muszą pracować. Biega ze starym kołem od roweru i napędza je patykiem. Też robi sobie wiatraki z liści. Zabawek dzieci tu nie mają, same więc sobie robią zabawki z czego się da.

Chcę jednak zaznaczyć, że sytuacja dzieci zmienia się w tym kraju powoli na lepsze. Jest to jednak proces powolny i długotrwały. Misjonarze robią co mogą by wspierać i edukować najmłodszych i dorosłych. Też wiele organizacji przyjeżdża by realizować projekty służące małym obywatelom. Rząd też zaczął wprowadzać różne programy. Sytuacja też wiadomo przedstawia się trochę inaczej w katolickich rodzinach.

I jak rozmawiam właśnie z misjonarzami czy ludźmi z różnych organizacji, to wszyscy stwierdzają, że idzie ku dobremu, ale potrzeba jeszcze dużo pracy, cierpliwości i zwykłego miłosierdzia.

Teraz też gdy czytam słowa z Ewangelii takie jak; „Wy dajcie im jeść”, „Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych…”,”…cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili”, zupełnie inaczej je odbieram i interpretuje. Inaczej tzn. d o s ł o w n i e. Nie jest potrzebna żadna przenośnia, to jest samo życie tutaj, zwyczajne codzienne sytuacje.

Jednak kolejny problem z którym się trzeba zmierzyć, to taki, że nie jesteśmy wstanie pomóc każdemu…

"Panie Jezu, wciąż są ludzie, którzy zapominają o bliźnich, dlatego niektórzy zostali opuszczeni. Są tacy, którzy nie mają własnych domów i rodzin, są sami i żyje się im bardzo ciężko. Niektórzy już się przestali śmiać, wesoło rozmawiać i tylko spotykają ich przykrości. Proszę Cię za nimi, abyś odmienił ich los, aby znaleźli dobrych ludzi, co pomogą im godnie żyć i aby wiedzieli, że mają w Niebie Ojca, a na ziemi przyjaciół. Ty Jezu, żyjąc na świecie, zawsze brałeś biednych ludzi w obronę, weź i teraz, i spraw, aby moje serce i moje dłonie były dla nich dobre".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz