piątek, 1 października 2010

To juz 3 tygodnie! : )

Jestem tu 3 tygodnie, a czuję się jakby minęły już 3 miesiące! Tak myślę, że dużo czasu zabiera nam Internet,TV, supermarkety itp.,a tu praktycznie  tego nie ma więc ten czas płynie inaczej : )

Oczywiście każdy dzień dla mnie tu jest inny. Nigdy nie wiem czego mogę się spodziewać. Zazwyczaj zaczynam pracę w biurze ok.9.00. Mam tam naprawdę duuużo pracy. Zajmuję się oczywiście tym co Biskup zleca mi na bieżąco, zawsze jest coś  p i l n i e  do zrobienia tj. niestety na wczoraj a nie na  jutro : ). No i też, a może przede wszystkim czuwam nad dokumentacją. Wiele dokumentów poginęło podczas wojny, są nieuporządkowane , dużo trzeba odtwarzać na nowo. Jest to  praca trudna, ale nie nudna! Poznaję i uczę się przez to historii diecezji i zdarzają się takie perełki jak np. listy od bł. Matki Teresy z Kalkuty : ) Oczywiście cały czas jestem z ludźmi, jak w Kurii jest Biskup, to jest naprawdę duży ruch. Ciągle ktoś przychodzi, coś chcę, pyta się, radzi itd. Praktycznie ciągle coś się dzieję. Więc tak naprawdę porządkowaniem dokumentów zajmuję się jak Biskup wychodzi bo wtedy nagle wszyscy znikają i robi się pusto. Też bardzo lubię jak Biskup zabiera mnie w teren. Na Jego prośbę, robię wtedy za fotografa. Nigdy jakoś nie przepadałam za robieniem zdjęć, ale tutaj nie da się ich nie robić i wychodzi mi to dobrze : ) Ostatni byliśmy np. w Lunsar na obchodach  50-tej rocznicy przybycia Clarissian Sisters do Sierra Leone. Była to wielka uroczystość! Bardzo wielu ludzi z całego kraju i co dalej idzie wiele historii. Poznałam wielu misjonarzy i sióstr misjonarek z całego świata, którzy posługują w Sierra Leone.                               
 Oczywiście dostaję, też co już to nowe zadania do wykonania,  więc na brak obowiązków nie narzekam : )

A z Biskupem pracuję mi się naprawdę super. Dobrze się rozumiemy – przynajmniej tak mi się wydaję :) . Bardzo dużo uczę się od Niego. On już się też zorientował, że nie musi mi pokazywać palcem co i jak i nie musi mnie sprawdzać, w wielu rzeczach mam wolną rękę. Choć ja często proszę aby zerknął na to co robię, bo nie jestem jeszcze pewna swojego angielskiego no i nie wiem wszystkiego oczywiście. Ja to się często śmieję, że prędzej nauczę się tu włoskiego (Biskup jest Włochem) niż lokalnego języka KRIO : ) Choć uczę się KRIO pilnie bo marzy mi się biegle porozumiewać tu z innymi.

Choć mi tu odradzona chodzę już sobie wszędzie sama. I jest fajnie. Oczywiście za mną idzie gromadka dzieciaków. Wiem, że powinnam uważać z dziećmi bo od razu coś łapie, ale jakoś nie mogę się oprzeć i wygłupiam się z nimi. Najlepsze są reakcje jak wezmę któreś na ręce , dla nich jest to przeżycie :) Dorośli podchodzą żeby się przywitać i wtedy można coś pogadać, tzn. oni w Krio ja po angielsku. Jest to też dobry czas na ewangelizację : ) Tutaj trzeba mieć czas dla ludzi. W końcu też dotarłam do Misjonarek Miłości – głównie czarnoskóre i z Indii. Prowadzą coś w rodzaju szpitala/hospicjum. Teraz mam do nich bardzo daleko, ale jak się przeprowadzę, to będę miała bliżej i będę mogła tam chodzić i pomagać w hospicjum. Poznaję też więcej białych. Niesamowite jest to, jak zmienia się ich nastawienie do Kościoła gdy przebywają tutaj. Często są antyklerykalni, ale jak poznają tutejszych misjonarzy, to się im odmienia : )

Zwierzątka
To teraz coś z innej beczki : ) Nie odbiegam tu od reszty i mam swoje zwierzaki. Wprawdzie mieszkają u mnie na dziko, a ja staram się jak mogę żeby się wyprowadziły, ale jakoś ciągle do mnie wracają. Może pamiętacie scenę z filmu Ace Ventura Zew Natury, jak główny bohater przychodził do domu i wszystkie zwierzęta wychodziły z zakamarków i przybiegały do Niego? No to u mnie jest trochę inaczej, jak wchodzę do pokoju, to wszystkie się chowają : ))) I tak mam np. jaszczurki. Jaszczurki są tu wszędzie i trzeba się nauczyć z nimi żyć. Nawet to dobrze jak są bo zjadają muszki i nie wchodzą do łóżka więc są ok. Są oczywiście komary które roznoszą malarię. Mam wprawdzie moskitiery w oknach i śpię pod moskitierą, ale drzwi nie są szczelne (maja ogromną szparę na dolę) więc często zdarza się, że dostają się do środka, ja oczywiście je wtedy pac. A i są tu mega mrówki. Nie wiem po co one do mnie przychodzą, ale ciągle są nowe i są kilkakrotnie większe od naszych. Też są pająki, ale one łapią komary. Jednak co kilka dni robię z nimi porządek. No i to co najgorsze dla mnie, to karaluchy. Wrrr….One tutaj mają ok. 15 cm długości, są mega wielkie. U mnie i tak jest ok  bo nie trzymam jedzenia w pokoju i jest czysto, to i pojawiły się tylko dwa . Jeden wlazł mi do łóżka, myślałam, że dostanę zawału! Dlatego też jestem przeczulona tutaj na punkcie porządku bo karaluchom mówię stanowczo nie! :) Każdego dnia przed pójściem spać sprawdzam pokój, czy coś nie czai się w którymś kącie. Są tu też takie stworki, które przyklejają się do ściany, na pierwszy rzut oka ich nie widać, bo wyglądają jak wapno na ścianie, ale to jednak żyje! Są też nietoperze tutaj i muszę uważać wieczorem jak otwieram drzwi, żeby jakiś mi nie wleciał do pokoju.
A jeśli chodzi o inne zwierzęta tutaj, to ludzie mają często kozy, owce, ktoś bogatszy krowę. Dziwi mnie więc, że nie produkuję się tu sera i ludzie nie piją mleka. Są oczywiście też małpy, ale na razie żadnej nie widziałam. Ludzie jedzą tu małpy! Wyobrażacie sobie rękę małpy na talerzu…?   No i jest dużo węży, ale one zazwyczaj przebywają w wysokiej trawie, której unikam.
Oczywiście są tu wszystkie inne zwierzęta Afryki jak hipopotamy i krokodyle itp., ale to trzeba pojechać w miejsca gdzie występują.

Na razie wystarczy :) Mimo częstych braków tj. wody i prądu i wielu innych niedogodności, to naprawdę wszystko u mnie ok i cieszę, że tu jestem.

Proszę tradycyjnie o modlitwę bo misję to radość, ale i ciężki krzyż.

 Mam też tutaj moją starą komórkę tj. polski numer więc smsy odbieram. Przepraszam jeśli komuś nie odpisałam, ale czasami dostaję smsa bez podpisu i nie wiem więc od kogo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz